poniedziałek, 22 czerwca 2015

Dmuchawiec Trzeci





Kruche ciało, skóra i kości sypiące się w palcach. Oczy puste, bez wyrazu, bez blasku...
Śmierć chciwie wyżerała spojrzenie, oblizywała wargi ze strużek nadziei, ocierała podbródek od soków wiary, z rozkoszą smakowała ambrozji miłości gniecionej w zębach.
Co tu się wydarzyło ?
Matka porzuciła pisklęta...
Dwa czyste istnienia uniosły się na wietrze, uciekły do zapomnienia zmieniając swoje serca w powietrze.
Moi rodzice nie byli jak ptaki.Ich ciała się nie skruszyły, wypalonej duszy nie rozniósł wiatr, serce, choć zamilkłe, nadal wypełniało pierś. O nich nikt nie zapomniał, każdy kto znał choć kawałek ich serca dotkliwie odczuwał ich odejście. Nad ptakami nikt nie płakał, ślady po ich istnieniu zawsze doszczętnie się zacierały. Nigdy nie rozumiałam dlaczego. Może Bóg nie głowił się zbytnio na tworzeniu na niebie malutkich luk, które mógłby wypełnić obraz ich niewielkich skrzydeł.
Ptaki mogły istnieć tylko w oczach nielicznych ludzi, ale co wtedy, gdy i one gasły ?
    -Gdzie jesteśmy ? - Dokładnie objęłam wzrokiem obszar przede mną. Tylko nie las. Ta ziemia dusiła jęki, te drzewa słoniły śmierć, w tej ciszy rozpływały się dusze... nie chciałam tam być. - Nie, nie mogę. Federico, zabierz mnie stąd.
    - O co chodzi ? To najszybsza droga nad rzekę, moi znajomi robią dziś tam ognisko. - Nie wytrzymuję, tutaj nawet powietrze dusiło, zbyt wiele cierpienia mieszkało w tych zaroślach, ofiary wbijały paznokcie w pnie drzew, szukały ratunku, którego nigdy nie dostały... las był zły, okradł zbyt wiele ciał. Wybiegłam z gęstwiny czując lodowate dłonie na kostkach. Chłopak ruszył za mną biegiem.
    - Masz tendencje do ucieczek, mała. Nie lubisz lasów ? - Przytaknęłam.
    - W takim razie pojedziemy okrężną drogą, chyba, że chcesz wracać do domu ?
    - Nie, nie chcę. - Nie chciałam, z Federico wszystko bolało mniej. Z niewiadomych powodów jego obecność zszywała otwarte rany, przemywała je, uspokajała krzyczące serce. 
    - Poczekaj, przyprowadzę motor. Tylko nie uciekaj, dobra ?
    - Nie ruszę się stąd.
Droga mija szybko, czuję jak problemy odczepiają się od życia i dają wytchnienie obolałej duszy, przez chwilę będzie lepiej, przez kilka minut będzie lżej. Jednak to nie było wyjście, cierpienie znajdzie drogę do mojego istnienia niezależnie od tego jak daleko ucieknę, Federico też nie jest w stanie zamknąć drzwi dla każdej igiełki  bólu, pojedyncze kawałki zawsze będą przeciskać się pomiędzy jego ramionami...
Właściwie zawsze, bo chyba nigdy nie poczuję ich na ciele. On był tylko przypadkowo poznanym chłopakiem, po dziesiejszym wieczorze pewnie zniknie z mojego życia zostawiając swój obraz gdziesz w pamięci. Na początku, będę go codziennie oglądać, a potem zaszufladkuje. Dlaczego tak bardzo mnie do niego ciągnęło ?
Czy była to sprawa jego dłoni, który zbierały oznaki cierpienia z twarzy ? Nikt nigdy tak nie robił, może dlatego, że przed nikim nie odsłaniałam żali, które zdołały się ucieleśnić, a on je zobaczył... i nie uciekł, wziął mnie ze sobą, i ze wszystkim co dźwigałam na barkach.
    - Twoi znajomi nie będą mieć nic przeciwko temu, że mnie przyprowadziłeś ? - ściągnęłam kask z głowy i podałam mu go przy okazji wygładzając wolną ręką włosy. - Nie chcę się narzucać.
    - I nie narzucasz, sam przecież Cię zaprosiłem. Poza tym nie musisz się martwić, są bardzo tolerancyjni. Zazwyczaj. -Szłam za nim do przodu. Piasek wpadał mi do butów, był brudny, ale nie przeszkadzało mi to. Woda delikatnie podmywała brzeg od czasu do czasu wypluwając kamienie lub śmieci. Umęczona ściągnęłam obuwie z nóg i brnęłam do przodu na boso nie przejmując się ryzykiem zacięcia szkłem. Wraz z każdym kolejnym krokiem plaża się poszerzała, wkoło rozciągały się wzgórza, mało zaleśnione co działało na mnie uspokajająco.
    - Gdzie twoi przyjaciele ?
    - Jesteśmy tu trochę za wcześnie, jeszcze nikt się nie zebrał. Chodź, usiądziemy. - Usiadł  na piasku i ściągnął kurtkę kładąc ją na ziemi obok siebie. Gestem ręki zachęcił mnie do usadowienia się na czarnej skórze.
    - Dziękuję. - Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.  
    - Ludmiła, tak ? Urodziłaś się w Buenos Aires ?
    - Tak mieszkam tu od zawsze. Mama była Włoszką, ale po studiach wyjechała z Rzymu i osiedliła się tutaj. - Wspomnienie o mamie bolało, mówiłam o niej w czasie przeszłym, bo przecież w zasadzie już jej nie było.
    - Ja jestem Włochem, mama i tata poznali się w Rzymie, kiedy się urodziłem przeprowadziliśmy się z moim bratem tutaj. Teraz rodzice wrócili do Włoszech, gdzie prowadzą biznes, a ja zostałem z Leonem na miejscu.
    - Ja nie mam rodzeństwa. Jak dogadujesz się z bratem ?
    - Ciągle mamy jakieś spiny. Próbuje ukształcić mi charakter na siłę, nie akceptuje mnie takim jakim jestem. Może ma ku temu powody, mam w cholerę wad, ciągle coś spieprzam, ale on próbuje zmienić mnie całego. Chce zburzyć moją kontrukcję i postawić na nowo wedle własnych upodobań. Nie dam się mu.
    - Wiesz, nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Leon, tak mi się zdaje, że chce dla Ciebie jak najlepiej, goni na ślepo chcąc ratować Cię przed upadkami. Musi zrozumieć, że człowiek uczy się na błedach. Ale on może się bać, że w końcu upadniesz tak nisko, że się nie podniesiesz. Może spróbuj trochę popracować nad sobą, nad nim i nad waszą wzajemną relacją, szczera rozmowa czasami działa cuda. Jeśli ty zechcesz coś zmienić może i on ustawi się inaczej. - Przyglądał mi się długo, wbijał wzrok w mój policzek i lekko rozchylone wargi, czułam dokładnie gdzie uczepiał haczyk tęczówki.
    - Mój brat taki nie jest, on po prostu nie chce się za mnie wstydzić. Wkurza go, że rodzice zwalili mnie na niego, że nie ma wolności, bo musi mnie pilnować co idzie mu niebotycznie doskonale. 
    - Czasami ocenia się człowieka zbyt powierzchownie, to ludzkie. Nie znam twojego brata i nie chcę oceniać, powiem Ci tylko, że łap chwilę, które wydają Ci się nie mieć umiaru, bo takie najszybciej się kończą. Nie skreślaj Leona doszczętnie, zostaw kawałek jego imienia w swoim sercu, może się zrehabilituje. - Tak uważałam, zawsze odczuwałam, że rodzice będą przy mnie przez czas nieograniczony, nie doceniałam wspólnych chwili jakoś szczególnie aż pewnego dnia śmierć wyrwała dusze z ich serc... wtedy zatęskniłam za wszystkim, za grą w karty, za oglądaniem meczy, za biwakowaniem za każdą drobnostką, bo to ich najwięcej mieściło się w moim wnętrzu.  
    - Zostawmy ten temat, nie jest warty szczególnego analizowania. 
    - Feder, szatanie ! Co to za laska ?! - Ochrypły męski głos dobiegł nas zza pleców. Odwróciłam się pospiesznie szukając źródła. Wysoki brunet o bujnych włosach zmierzał w naszym kierunku z dwaoma czteropakami piwa pod pachami. 
    - To Marco - mruczy wyraźnie niezadowolony. - Cześć, To Ludmiła. Dołączy do nas dzisiaj.
    - Nie ma sprawy. Dzwoniłem do ferajny, Ana i Daniel wypadli, tamta zawaliła hiszpański i musi siedzieć i zakuwać do poprawek, a Mysza powiedział, że bez niej nie idzie, bo potem będzie się sapać, że zdradził ją w krzakach przy autostradzie. - Rzucił opakowania z alkoholem na piasek i spojrzał na mnie, odezwał się jakby dopiero teraz dostrzegł moją obecność. - Jestem Marco.
    - Ludmiła. - Delikatnie ujęłam jego wyciągniętą dłoń nieznacznie unosząc kąciki ust.
    - Ale reszta będzie, tak ?
    - Będzie.

Na plażę nie przybyło wiele osób. Zjawiła się tylko szóstka obładowanych alkoholem nastolatków. Nie pamiętałam imienia żadnego z nich. 
Siedziałam na zimnym piasku, opierając się o złamany na pół pień. Federico przed chwilą zniknął w ciemności ciągnąc za sobą skąpo ubraną panienkę. Nie musiałam być geniuszem, aby domyślić się do czego dochodziło między nimi. 
    - Wystawił Cię ? - Podniosłam głowę, aby szybko zlokalizować właściciela męskiego głosu. 
    - W zasadzie to nie, poznaliśmy się dzisiaj i wątpię by nasza znajomośc wyszła poza dzisiejszy wieczór. - Naturalnie, w Cholerę nie pamiętałam imienia niebieskookiego przez co zrobiło mi się trochę głupio.
    - Rozumiem. Mogę dotrzymać Ci towarzystwa ? - Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. Ramiona mi zadrżały co nie umknęło uwadze blondyna.
    - Zimno Ci. - Zsunął czarną bluzę ze swoich ramion i pospiesznie podsunął mi ją pod nos. Przyjęłam okrycie z wdzięcznością, szybko wciągnęłam na siebie ciepły materiał niemal się w nim topiąc, był definitywnie za duży. 
    - Przepraszam, ale przypomnisz mi swoje imię ? 
    - Juan. - Chłopak uśmiecha się do mnie i ciągnie łyk piwa prosto z butelki. - Masz ochotę ? 
    - Poproszę. - Przejęłam od niego na wpół opróżnione szkło i wypełniłam usta kwaśnym płynem po gardło. Miałam nadzieję, że alkohol trochę mnie otępi i sprawi, że pewne bolesne fakty przestaną tak dotkliwe przylegać do serca.
    - Cóż, Ludmiło...
    - Jak oficjalnie. - Po raz kolejny tego wieczoru napełniłam usta alkoholem. Dokładnie oblizałam wargi, kiedy zorientowałam się, że butelka jest pusta, językiem wyszukałam ostatnich kropel trunku w kącikach ust.
    - Wiesz, nie każdy z tego otoczenia jest ćpunem i alkoholikiem, który myśli tylko jednym. - Skinieniem głowy wskazał kierunek, w którym udał się Federico z tą puszczalską. 
    - A więc co tu robisz ?
    - Bardzo dobre pyatnie... - powiedział cicho, spojrzał na mnie z zaciekawieniem. - A ty ?
    - Zapominam... - Odgarniam niesforny kosmyk z twarzy - I odrywam się od tego co boli. 
    - Zapomnijmy razem -  sięga po dwie butelki alkoholu i podaje mi jedną.
    - Mówiłeś, że nie jesteś alkoholikiem...
    -  Nie jestem, a ty ?
    - Nie, chcę na jeden moment zapomnieć...
    - Ja też, nie jestem uzależniony od alkoholu, tylko od wolności jaką daje, po nim ból nie doskwiera tak bardzo. - Z każdym łykiem upijaliśmy się coraz bardziej, szukaliśmy w tych ostrych kawałkach wspomnień luki, w którą moglibyśmy na chwilę zmoczyć serce. Rozumieliśmy choć nie znaliśmy swoich demonów, wiedzieliśmy tylko, że je mamy. 
Nic nie mówiliśmy, po prostu wlewaliśmy zawartość szklanych butelek do ust. Nie sprawiało mi to przyjemności, ale od kostek zaczął wędrować błogi spokój, ogień w ciele gasł pozostawiając niedopałki pod żyłami, wiedziałam, że zapłonie na nowo, ale na chwilę obecną było dobrze. 
    - Juan, ile tego wypiła ?! - Federico... nie byłam trzeźwa, ale resztka świadomości, która miała uciec do opróżnianej butelki utknęła w głowie i pozwoliła go zobaczyć. Szedł szybko w naszym kierunku w krzywo zapiętej koszuli i rozczochranych włosach. Wytrącił mi wódkę z dłoni. 
    - Ej ! 
    - Juan, kretynie, coś ty narobił ?! 
    - Wracaj do swojej dziuni. - Włoch podniósł Juana za koszulkę, stopy chłopaka oderwały się od ziemi, ogień zatańczył mi w oczach, odwróciłam wzrok.
    - Nie waż się więcej do niej zbliżać - syczy przez zaciśnięte zęby, nie rozumiałam co go tak rozjuszyło, to ja powinnam być zła, to ja siedziałam sama podczas, gdy on bawił się w najlepsze. 
    - Co ty odpieprzasz ? Dziewczyno... 
    - To ty posuwałeś  jakąś pannę w krzakach, nie ja. Zostawiłeś mnie samą bez słowa wyjaśnienia ! - Głośno wypuszcza powietrze nosem. Ukradkiem widziałam jak splatał dłonie na karku. Oparłam się wygodnie o chropowaty pień i odchyliłam głowę do tyłu. 
Jego reakcja była bezpodstawna. Nie miał powodów, aby tak się wściekać. Być może czuł się poniekąd za mnie odpowiedzialny. Jeśli tak to mógł sobie darować. Umiałam dbać o siebie, nie potrzebowałam usług niani 24 na dobę.
    - Mówiłem Ci, że ciągle coś spieprzam.
    - Wytłumacz mi co tym razem spieprzyłeś. Nie jesteś za mnie odpowiedzialny w żaden sposób. Więc proszę, nazwij to. 
    - Zostawiłem Cię samą, a to ja Cię tu zaprosiłem i powinienem zadbać o twój komfort. - Poczułam jak usiadł obok mnie. Mocniej wtuliłam twarz w bluzę Juana, no tak, przecież nie miałam czasu, aby ją zwrócić. 
    - Fakt, nie popisałeś się. Ale nie miałeś żadnego obowiązku, sama zgodziłam się tu przyjść.
    - Mimo to jesteś zła...
    - Rzuciłeś się na Juana.
    - Bo Cię upił.
    - I co z tego ? 
    - Mogłoby Ci się coś stać, dziewczyno, a mimo wszystko czuję się minimalnie za Ciebie odpowiedzialny. - Prychnęłam.
    - Ale mnie zostawiłeś. - Poczułam jak jego dłoń przykrywa moją. 
    - Przepraszam, okey ? - Odwróciłam twarz w jego stronę i zamarłam. Moja dusza wpadła w jego oczy, tyle skarbów pływało w tych brązowych tęczówkach...
Nie miałam nad tym kontroli, alkohol głośno szumiał mi w żyłach, zagłuszał myśli, wyostrzał pragnienia. 
    - Pocałujesz mnie ? - Do reszty mnie powaliło - myślę.
Jego wargi była twarde, ale bardzo delikatne. Z początku tylko muskał moje usta swoimi, a ja w zupełnym amoku nie byłam w stanie ani się odsunąć, ani porosić o więcej. Po prostu objęłam go za szyję i przyciągnęłam bliżej. 
Nie umiałam powstrzymać zduszonego krzyku, gdy przygryzł moją dolną wargę i zaczął ją delikatnie ssać
Byłam rozanielona, a fakt, że Federico był mi praktycznie całkowicie obcy w ogóle mnie nie krępował. 
Wtedy nie myślałam trzeźwo, nieustępliwie szukałam sposobów na skutecznie uśmieżenie bólu, który od śmierci rodziców zażarcie atakował serce. 
Wtedy jeszcze nie wiedziałam czy lekarstwem były płynące w krwiobiegach promile, czy Federico...


Kiedy uciekałam od świata zawsze biegłam do lasu. Tutaj powietrze było inne, wolne od odoru kłamstw i częstych zbrodni, pachniało tu wilgocią, a aromat drzew zawsze dusił. Chyba wszystko było lepsze od smrodu wypalonej skóry. 
W lesie zawsze czekało na mnie wytchnienie, dlatego lubiłam tu przychodzić. 
Nigdy nie trzymałam się głównych ścieżek, schodziłam z tras w coraz to gęstsze zarośla niejednokrotnie gubiąc drogę. Czasem żałowałam, że nie miałam na tyle odwagi, aby nie szukać powtrotnych szlaków, żeby po prostu pójść przed siebie zostawiając to co złe daleko za sobą i iść dalej do przodu niosąc na sercu tylko blizny i wspomnienia. 
Zawsze jednak wracałam, przywiązywałam do drzewa apaszkę w nadziei, że któregoś dnia tu wrócę i rozwiążę supeł tym samym dając światu znak, że uciekłam. Przez sześc lat zostawiłam wśród tych drzew równo 342 hustki, 342 szlaki ucieczki ... żadnym nie ruszyłam. 
Dzisiaj, w  dużej skórzanej, szkolnej torbie niosłam aksamitny biały materiał w niebiesko-żółte kwiaty. Ciągle łudziłam się, że może nie oznaczę nim pnia, że może tym razem uda mi się pozbierać przynajmniej część znaków porażki i pokazać niebu, że wygrałam. 
Jednak, nie. Dzisiaj znowu się poddałam. Z piekłem nie wygram. Apaszka oplotła dwa bliźniacze konary obszernego drzewa. 
    - Wrócę. Wrócę obrócić 343 porażki w zwycięstwo...wystarczy mi przecież jedno. 
Byłam świadoma tego z czym za chwilę będę musiała się zmierzyć. On nigdy nie odpuszczał, wiedziałam to, ale w środku, gdzieś głęboko w sercu, pod gruzami duszy ciągle świecił maleńki brylancik, moja nadzieja wciąż się tliła.
W domu zsunęłam kurtkę z ramion i odwiesiłam na drewniany wieszak. Torbę, jak zwykle zostawiłam w korytarzu. Ojczym regularnie mi ją dostarczał, kilka razy, niby przez pomyłkę zabierałam ją sama na górę. Nigdy nie kończyło się to dobrze. 
W domu było cicho, w tych bezgłosach najczęściej tkwił szatan. Zlękniona, na palcach weszłam do kuchni. Na lodówce wisiała różowa karteczka.
"Ja i Gabriele pojechaliśmy na zakupy, będziemy później, w lodówce masz obiad. Kocham Cię. 
Mama"
Oparłam się o chłodny metal i osunęłam po nim na ziemię.
Miałam jeszcze kilka chwil wolności, kilka krótkich momentów, które i tak wypełnie czekaniem na horror. Nie wiem czy byłam tak bardzo zastraszona czy po rostu głupia ? Każdego dnia wracałam do tego koszmaru choć nikt mnie siłą fizyczną tu nie ciągnął...jednak mentalna część Gabriela działała na przekór mojej szarpiącej się dłoni. Jakaś część tego potwora ciągle przy mnie była, obijała spojrzeniem, kontrolowała każdy ruch. Nie byłam już sama nawet we własnym sercu, jego demony ciągle łamały i tak ledwo już żywą duszę. 
Byłam bezradna, co miałam zrobić ? Pobiec do mamy z płaczem i wszystko jej opowiedzieć ? Narazić na niebezpieczeństwo zarówno siebie jak i ją ? Przecież nie byłam w stanie przewidzieć wszystkich ruchów Gabrele'a, już niejednokrotnie obnażał przede mną swoje skłonności do agresji. W przypuszczeniu, że mama mi uwierzy dymiło ryzyko, że postanowi on zlikwidować każde potencjalne zagrożenie...nawet mamę i mnie jeśli wypuszczę wspomnienia. Więc dalej kurczowo ściskałam je w dłoni, aby nie korciło ich, by odfrunąć. Tak trzeba, one musiały zostać przy mnie, aby swojej destrukcyjnej działalności nie wylać poza granicę mojego ciała. Tak było po prostu lepiej.
Podniosłam się z ziemie, podpierając się o blat. Powoli otworzyłam lodówkę i z powątpieniem spojrzałam na talerz makaronu z sosem pomidorowym.
Od dłuższego czasu nie czułam większego zapotrzebowania na jedzenie. Jadłam, bo mama mnie do tego zmuszała. Moja, diametralnie spadająca, waga przerażała ją. Zaczęła gorączkowo przygotowywać mi coraz bardziej tuczące potrawy, które i tak potem kończyły albo w śmietniku, albo w ubikacji. 
Wyjęłam jedzenie z lodówki i przerzuciłam do małego woreczka, zawiązałam jego rączki na supeł. Potem wyrzuciłam go do miejskiego śmietnika na drugiej stronie ulicy. 
W domu umyłam talerz i zmoczyłam czysty widelec, aby jego brak na pustej suszarce nie zwrócił niczyjej uwagi. Przez chwilę stałam w bezruchu nad zlewem czując jak szczypią mnie oczy i nos. Często miewałam napady takiego płaczu, nie było to dla mnie niczym nowym, niezgoda psychiki z zastygłym już losem... był nieugięty, wiedziałam, że niczego już nie zmieni. 
Kiedyś myślałam, że pełnoletność będzie moją bramą, nie tylko do całkowitej wolności prawnej, ale i tej życiowej.Marzyłam od niu, w którym wyjdę z domu z walizką i pójdę do lasu, aby 343 porażki zamienić w jedno zwycięstwo.
    - Francesca, tak myślałam, że wrócisz przed nami. Zjadłaś obiad ? - Mama kładzie pełne torby na stole i zmęczona opada na drewniane krzesło.
    - Zjadłam. 
    - To dobrze, bo wyglądasz jak śmierć, dziecko. - Wewnętrznie byłam już martwa więc czego oczekiwała ?
    - Idę do siebie - mruczę i pospiesznie opuszczam kuchnię. Czuję, że dusza już płacze. Nie mogłam nic na to poradzić, sklejanie jej w całość nie przynosiło efektów, bo i tak zawsze się krzuszyła, łamała i pękała...nie raz, nie dwa, a milion.
Podeszłam do okna i opuszkiem palca musnęłam szybę. Świat poza nią wcale nie był piękniejszy. Moje ciało było celą, a świat był więzieniem, niezależnie od tego gdzie się znajdowałam byłam uwięziona i nawet otwarte na całości niebo nie dawało mi wolności.


K O N I  E C !!!

Dzisiaj króciutku, ale mamy już minimalny zarys akcji, jest on na prawdę znikomy, ale jednak zaistniał.
Dlaczego tak krótko ? A dlatego, że gdybym chciała wydłużać to termin publikacji znacznie by się przesunął, a tak to dostaniecie dwa dmuchawce ^^
Do zobaczenia <3



http://ask.fm/Hope_Nadziejaaa

6 komentarzy:

  1. Witam.

    Tak się zastanawiam, od czego by tu zacząć? Tyle myśli nasunęło mi się, po przeczytaniu drugiego dmuchawca, który bardzo mi się podobał. W każdym dmuchawcu, zwartych jest tyle uczyć, emocji. Ale najważniejsze w nich jest to, że wszystkie są prawdziwe, szczere. A to jest najważniejsze.
    Ból, tak naprawdę nie minie. Nie jest łatwo go przegonić z naszej duszy, sprawić, że tak po prostu zniknie. Niestety, trudno jest znaleźć na to lekarstwo. Alkohol, również w tym nie pomoże. Może i zmniejszy ból, ale tylko na chwilę. Na drugi dzień, wszystko powróci i będzie bolało jeszcze bardziej. Ludmile jest ciężko, nie radzi sobie i dlatego, potrzebuje kogoś, kto ją uratuje. Sprawi, że się podniesie. Może tym kimś okaże się Fede? W końcu, zaufała chłopakowi, którego tak naprawdę nie zna, i nie wie o nim nic. A jednak zdecydowała się z nim pojechać. Nie łatwo jest zaufać, a co dopiero zaufać, tak naprawdę obcej osobie.
    Nie ma ludzi idealnych. Każdy z nas ma jakieś wady. Najlepiej jest być sobą, nie udawać nikogo. Nawet jeśli Leonowi, coś nie pasuje w Federico, to i tak uważam, że powinien go akceptować takiego, jakim jest. I każdy z nas rówznież popełnia błędy, bo to właśnie na nich człowiek się uczy. Każdy dzień, może być dla nas, idealną lekcję życia. Tak naprawdę, niczego się nie nauczymy, jeśli nie popełnimy błędów.
    Fran...
    Ona jest w zupełnej rozsypce. Łatwo jest napisać, że powinna o tym komuś powiedzieć. To nie jest takie proste. Ona się boi. O siebie także, ale przede wszystkim o swoją mamę. Chce jej oszczędzić tego cierpienia, biorąc na swoje barki, wszystko, co możliwe. Doprowadzającym tym samym, że z każda kolejną chwilą spada, coraz niżej. I do tego anoreksja, inaczej nie da się tego nazwać. Wyrzuca jedzenie, a to jest jeden z symptomów tej choroby. Choroby, która może doprowadzić do śmierci.
    Chciałabym, aby chociaż na chwilę dla Twoich bohaterów wyszło słońce. Zasługują na to.

    Pozdrawiam, L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic się nie, bój. Każdy z nich pozna szczęście. Tymi historiami chciałam pokazać, że po każdej burzy zawsze wychodzi słońce, że zawsze, ale to zawsze trzeba mieć nadzieję na lepsze jutro.
      Bardzo Ci dziękuję za opinię, jesteś na prawdę kochana <3

      Usuń
    2. Uwielbiam to powiedzenie, że po burzy zawsze wychodzi słońce, Uwielbiam.

      Usuń
    3. W takim razem jest nas dwie :)

      Usuń

Archiwum