poniedziałek, 1 czerwca 2015

Dmuchawiec Drugi





Dla Katie : Bo spory kawałek mnie chce tego. Chce dać jej ten rozdział. Bo jest cudowna, bo ma talent, bo jest, bo czyta, bo komentuje, bo pomaga mi się uśmiechnąć.


Rozłożone przede mną fotografie, zdążyły już przkryć się cienką warstwą kurzu. Są ładne, wesołe, na tle różnych pejzażów. Ta z Francji, ta z Rzymu, ta z Egiptu, a ta z Bułgarii. Pamiętam każdą wspólną chwilę, kąpiele w oceanach, wędrówki po piaszczystych plażach, obiady w przydrożnych restauracjach. Spadające z nieba kosy ; deszczu lub upału i noce na małych tarasach, pełne spojrzeń na błyszczące gwiazdy. Tutaj, w Buenos Aires, gwiazdy są piękniejsze. Może dlatego, że tutaj najczęściej ich szukaliśmy. Spadające diamenty ginęły na ziemii, może wybuchały ? Może były za delikatne dla tego świata. Jeśli tak, to ja jestem taką gwiazdą. Z nimi byłam na niebie, wisiałam na cienkich linkach i huśtałam się na księżycu. Niestety w tym przypadku, ja jako łza prostu spod powieki anioła nie spadłam z bezkresu na ziemię. Tutaj to niebo spadło, a ja zostałam w próżni, bez wesołej bujaczki i bez dłoni, które niosły drobne ciało do nieskończoności.  
    - Spadliście razem z całym moim życiem. Dlaczego nie zostawiliście mi chociaż nadziei ? - Palcem rysuje na pergaminie kurzu osadzonego na zdjęciach rozłamane serce. Symbol umierającej duszy, czy umierającego człowieka ? Chwila, człowiek bez duszy w ogóle żyje ? Mogłambym napisać na ten temat całkiem okazałą rozprawkę, chyba się za to zabiorę, może uda mi się odkryć jakiś dodatkowy odcinek kręgosłupa moralnego. Sokoro nie mogę być szczęśliwą, to może przynajmniej mogę zostać filozofem. Smutnym, zdepresowanym człowiekiem mieszkającym w środku ciemnego lasu, głównym motywem nowych opowiadań prostujących naganne zachowania dzieci ? Wszystko lepsze od tego co jest teraz. Świat jest pusty bez mojego nieba, moje anioły też upadły. Zostały tylko demony, demony teraźniejszości, przyszłości i przeszłości. Demony też są moje, i również zrodzone ze mnie. Utkane z łez, oprawione w ból, toczone z cierpienia.  
    - Kochanie, chodź, pójdziemy na cmentarz. 
    - Nie, babciu. Przepraszam, ale nie. 
    - Kwiaty już na pewno zwiędły, zniecze zgasły.
    - Moje serce też zwiędło i nikt mi go nie wymieni, moja nadzieja też zgasła, ale nikt jej nie zapali. - Kiedyś już wspominłam, że nie płaczę. Nie wiem dlaczego ludzie myślą, że to złe. Ja po prostu zatrzymuje duszę w sobie, niech mieszka we mnie jak najdłużej. Co noc słyszę jak babcia szlocha w poduszkę. Jej niezgoda ze śmiercią moich rodziców wypełza na światło dzienne inaczej niż w moim przypadku. Ja przeżywam każdo załamanie w sobie. Pozwalam płakać każdemu elementowi głęboko we wnętrzu, pozwalam krzyczeć każdej cząstce środka, pod warunkiem, że ślady nie zarysują niezburzonej konstrukcji mojej zewnętrznej egzystencji. 
    -Ludmiła, dziewczyno, okaż szacunek. - Mam ochotę krzyknąć, ale tego nie robię, zamiast tego słyszę chrypliwy wrzask duszy.
    - Mam szacunek do rodziców. Niech babcia zrozumie, że podziwianie zimnych kamiennych płyt nie przynosi ulgi. Oni wcale nie są bliżej. Tam leżą tylko ich ciała, ale puste, a rodzice są tutaj. - Palcem wskazuję na kąt tuż za mną. Oczami wyobraźni widzę śpiewającą mamę i obejmującego ją tatę. Uśmiecham się, nawet wtedy, gdy obraz się rozmywa. Przez chwilę tu byli.
   - Nie mam do Ciebie siły, dziecko, nie mam siły. - Wychodzi cicho zamykając drzwi pełna pretensji, ciężko stwierdzić czy do mnie czy do samej siebie. Wykazuję więcej odwagi niż ona i może to jej dokucza. Może przymusowo stara się wydusić ze mnie łzy i wpoić nawyk codziennych modlitw na cmentarzu żeby nie czuć się osamotniona w głośnym opłakiwaniu ich straconych dusz. 

Rzadko wychodziłam na zewnątrz. Słońce zaczęło mnie drażnić, lubiłam mój mroczny pokój, nic tam się nie cieszyło, a świat poza domem grał w karty z losem w najlepsze. Chyba zawarli ugodę, jestem ciekawa kiedy konfilkt wpełznie niewinnie pomiędzy nich i poprzewraca wszystko naokoło, wtedy niewinna gra w pasjansa się skończy, a ludzkie życie stanie się talią kart w rękach obłąkanego, tak samo jak mój byt, ale to tylko pojedyncze istnienie daleko mu do ogromu potęgi żyć ludzkich.  
Dziś jednak wyszłam, w białej zwiewnej sukience i złotych sandałkach na obcasie. We włosy wsadziłam ogromną, sztuczną lilię. Czułam się piękna, mimo że w środku wszystko miałam zgniłe. Mała kawiarenka na rogu ulicy była moim faworytem, to tutaj poznali się moi rodzice, co nadawału temu niepozornemu miejscu sentymentalnego znaczenia, tutaj też się zaręczyli, tutaj mama powiedziała tacie o ciąży. Tutaj była połowa naszego życia, większość ważnych wydarzeń działa się w otoczeniu czerwonych róż i białych stolików z mlecznego szkła. 
Zawsze siadam przy oknie, sięgam po kartę, przejeżdżam wzrokiem po karcie tylko po to, by po przyjściu kelnerki powiedzieć :
    -To samo co zwykle, poproszę. - Patrzy się na mnie i uśmiecha, odchodzi powoli za ladę, potem już na nią nie patrzę. Wlepiam wzrok w ulice, patrzę na ludzi, którzy przemierzają chodniki. Zabiegani, zatraceni w miejskim wirze, niektórzy zagubieni po utracie pracy, inni uradowani z powodu wygranej na loterii. Tam, poza kawiarenką, nikt nie cieszył się z drobnostek.  
    - Można ? - melodyjny głos gra na skupieniu, burzy mur myśli. Odwracam się. Młody chłopak w postawionych na żel włosach o czekoladowym spojrzeniu, chyba Włoch. Zabójczo przystojny Włoch. 
    - Proszę, nie krępuj się. - Siada naprzeciwko mnie. Uśmiecha się, a ja dostaje palpitacji. 
    - Jestem Federico - Rzuca niedbale, jakby od niechcenia. Kolejny macho, zapatrzony w siebie egoista ?
    - A ja Ludmiła - Niemal piszczę onieśmielona jego postawą. 
Widzę jak kelnerka idzie w stronę mojego stolika. Mam ochotę krzyknąć, żeby się cofnęła, ale poczucie obowiązku zabrania. Po kilku chwilach staje przede mną czekoladowe ciastko w kształce dinozaura, z oczami zrobionymi z winogron i łuskami z galaretki truskawkowej. Moja duma chyba uciekła, czuję nieprzyjemne ciepło na policzkach. 
    - Śliczna, zamówiłaś danie dla dzieci poniżej dziesiątego roku życia ? Nie wnikam w upodobania smakowe, ale estetyka dania wpływa na opinię. Masz jedzenie jak gówniarz. Bez urazy.
Definitywnie przesadził. Przebił się przez pancerz mojej cierpliwości i spokoju. Chwytam w rękę biały talerz, wstaję i podchodzę do Włocha, lekki zamach wystarczy, aby dinozaur zatrzymał się na jego twarzy, starannie wcieram czekoladowy krem w jego skórę. Kiedy porcelana i fragmenty jedzenia odklejają się od jego buzi po moich policzkach już ciekną łzy, płaczę choć tego nie chcę. Szlocham, choć ból nie ma u mnie prawa głosu. Uciekam, uciekam ze łzami i otwartą raną na sercu.

    - Zaczekaj ! Blondyno, Stój ! - Łapie mnie za łokieć i brutalnie ciągnie w tył. - Stój, kur*a.
    - Zostaw mnie, kretynie. - Dukam przez łzy, trzęsę się z emocji, który długo skrywane wybuchały z serca jak wulkan. Myślałam, że im tam dobrze, a jednak nie. One się dusiły, topiłam je we łzach duszy, których sama nie potrafiłam z siebie wypluć. - Odejdź, błagam.
    - O co Ci chodziło, ja tylko żartowałem. Lubisz dinozaury, to śmiało, wsuwaj je, ale nie smaruj nimi ludziom twarzy. Czekaj, dlaczego płaczesz ? Nie no, błagam Cię, przestań. Nie mam chusteczek, ale jak chcesz to wysmarkaj się w mój rękaw, co ? - Podsuwa mi pod nos swoją rękę, a ja mimo chęci uśmiecham się przez łzy. I wtedy dzieje się coś nieoczekiwanego, Federioco delikatnie smaga palcami moje policzki wycierając ciepłe łzy. Powoli się uspokajam, emocje się kończą więc i łzy znajdują kres. 
    - Przepraszam za to ciasto, zdenerwowałeś mnie.
    - Nie chciałem Cię obrazić, przepraszam.
    - Nie obraziłeś mnie tylko mojego tatę, ale nie chcę o tym rozmawiać.
    - Więc nie będziemy. Poważnie przepraszam, a uwierz, nie jestem typem chłopaka, który przyznaje się do winy i okazuje skruchę tuteż nie jestem w tym dobry. Mogę Ci to wynagrodzić w typowy, chłopięcy, niegrzeczny sposób .
    - Masz zamiar mnie zgwałcić ?
    - Bardzo śmieszne, blondyno. Nie gwałcę nieznajomych, mama mi nie pozwala. - Mama - jedno niewinne słowo, a ma w sobie tyle pozytywnych emocji ilu nie ma nawet ludzi na świecie, może dlatego to tak boli, ja już nie mam tych uczuć, nie mam z kim utożsamić tego słowa. Już na zawsze będzie ono dla mnie obce, niepotrzebna, zepsuta bryła. Wiem, że tak nieładnie, ale nie mam już jak użyć tego wyrazu. Będzie ono sobie istnieć, ale nie dla mnie, miałam je i brutalnie mi je zabrano. "Kto daje i zabiera, ten się w piekle poniewiera". Bzdura, Bóg nie może iść do piekła. Te dziecinne powiedzonka nie mają krzty prawdy.
    -Więc co ? 
    - Wsiądziesz ze mną na motor ? Pojedziemy na przejażdżkę. 
    - W sumie to czemu nie ? 
Dziwnie jest przytulać się to prawie całkiem obcego chłopaka, nawet wtedy, gdy wymagają tego zasady bezpieczeństwa. Włoch wpakował mi na głowę czarny kask z motywem płomieni po bokach. Zgubiłam lilię...
Motor hałasuje, kamienie pod kołami chrzęszczą, owady rozbijają się o nasze twarze. Wiatr plącze włosy i smaga poliki. Wtulam sie w kurtkę chłopaka chcąc ochronić się przed chłodem, zaciskam palce na jego brzuchu, wyczuwalnie umięśnionym. 
Jadę na maszynie śmierci z całkiem obcym chłopakiem w niewiadomym kierunku, a najgorsze to, że mi z tym szalenie dobrze. Powinnam panikować, szukać ucieczki, ale czułość z jaką ścierał moje łzy nie pozwalała o sobie zapomnieć, nie pozwalała dopuścić do świadomości myśli, że jego miękkię dłonie mogłyby mnie skrzywdzić, nawet jeśli czułam lód bijący z jego serca.
Dokąd jedziemy ? Nie wiem.
Po co ? Nie wiem.
Z kim ? Nie wiem.
Ale wiem, że mnie to cieszy, że ja tego chcę. Wiem też, że ciągnie mnie do chłopaka, który pozwala mi się obejmować, który prowadzi mnie do nikąd.  Quiero, Federico, Quiero. ***


***

    - Jedziesz ? Może być fajnie, poza tym, zerwiemy się ze szkoły, same plusy. - Brunet oparł się ramieniem o jedną z niebieskich szafek, jedną z wielu kopii tej oryginalnej, która skryta wśród tłumu nie znajdywała uznania, była po prostu jedną z wielu, zupełnie jak ja.
    - Nie stać mnie na to, Marco. Mam czwórkę rodzeństwa, które trzeba ubrać i nakarmić, nie mogę dodawać do długiej listy kosztów głupiego biwaku. To absurdalne. Rodzice chyba by musieli zaciągnąć kredyt, widziałeś ile pieniędzy kosztuje taki wyjazd ?
    - Przecież Ci to opłacę, kobieto.
    - Nie, na prawdę doceniam twoje chęci Marco, ale nie chcę być zależna finansowo od Ciebie ani nikogo innego. To sprawa moja i rodziców. Nie chcę buszować na tym świecie dając ludziom czeki z twoim nazwiskiem. Mam swój własny honor i dumę. - Takie kwestie bolały, nie chodziło o to, że całe moje otoczenie woziło się drogimi samochodami i chodziło w markowych rzeczach, tutaj sęk tkwił w wartości. Dla całego tego tłumu byłam jak człowiek innej rangi, obracałam się w ciągłym wirze obelg i porównań do pospulstwa. Byłam skromna, nawet nadwyraz, ale przecież ilość banknotów na koncie nie stanowiła mojej wizytówki. Mam bogatą duszę, a za to kupię szczęście, a ta zgraja półgłówków nie mogła nawet pomarzyć o tylu odcieniach farb we wnętrzu.
    - Próbuję nakłonić Cię na to dla twojego dobra. Taki wypad dobrze Ci zrobi, mała. Na kilka chwil staniesz w tym wyścigu z losem, odsapniesz, złapiesz oddech i wrócisz pełna nowej siły.
    - Nie mogę Ci niczego zagwarantować, mogę jedynie obiecać, że to rozważę, ale pieniądzę zdobędę sama, jeśli już. - Nie mogłam pozwolić mu na wyłożenie pieniędzy, to byłby bardzo konkretny cios dla mojej dumy, miałam jakieś ostatki honoru, który nie zezwalał na poparcie opinii publicznej. Wiedziałam przecież, że Marco uważa mnie za biedaczkę - w kwestii pieniężnej, owszem, tak było, ale dopóty nie obrał tej ulotnej myśli w słowa wyobrażałam sobie wszystko inaczej. Fajnie jest czasem poudawać kogoś innego, szkoda tylko, że idealizowanie siebie sprzyja rozwojowi dotkliwych kompleksów. Tak jest, byłam jedną wielką górą kompleksów.
    - Ale z Ciebie uparta małpa, piękna. - Obejmuje mnie ramieniem, ale nie tak jak chłopak obejmuje dziewczynę, jego ręka owinięta wkoło ramienia lub talii przypominała raczej białe, puchate skrzydło stróża. Marco był moim aniołem, nie miał aureoli tylko burzę gęstych włosów, nie miał białej szaty tylko skórzaną kurtkę i rurki. Był ludzkim utożsamieniem istot niebieskich. Może te wszystkie niebiańskie symbole to tylko stereotypy, może anioły to zwyczajni ludzi, którzy trzymają rozpadającą duszę ? Sklejają rozdarte serce i ocierają łzy kciukami ?
Marco tak robił.
W takim razie anioły to ludzie, którzy po prostu potrafią być, bo bycie nie polega na życiu. Bycie polega na splataniu dwóch bijących serc w warkocz tak długi jak ten z fantastycznej "Roszpunki", na tańcu dwóch duszy, na słowach, które łagodnie przemykają przez szpary istnienia, na dłoniach, które prowadzą po cienkiej kładce nad śmiercią, na gwieździe, która błyszczy bez nieba i mroku. Na mnie i na Tobie, ale bez supłów pomiędzy nami, jest tylko gładki splot, luźny, ale pewny, mocny w tej absurdalnej delikatności. Przestrzeń między nami zbliżała, bo natarczywie chcieliśmy ją wypełnić, to pozwalało na dozgonną miłość, tyle, że nasza była szklista, czysta, bez żadnej skazy.
    - Marco, jednak mam do Ciebie jedną drobną prośbę. - Machinalnie sięga do kieszeni i wyciąga czarny portfel. Czuję ukłucie, upokorzenie rodzi się w oczach, które po dojrzeniu czynu przyjaciela poszerzyły źrenice.
    - Nie chcę piniędzy, zrozum to w końcu. Chcę znaleźć pracę, ale nie wiem jak się do tego zabrać. Nie wiem gdzie szukać - mówię miażdząc go wzrokiem, nie lubiłam tego typu pomocy, to mnie zawstydzało, kiedy ktoś utożsamiał bezpośrednio fakt, że inni mają więcej ode mnie. Czułam się jak małe dziecko, które odnalazło potwora z koszmarów w rzeczywistości, najgorsze jest to, że znalazła tą bestię w człowieku. Po ziemi przecież chodzą anioły i demony, nigdy nie wiesz jaka krew płynie w żyłach, jakie uczucia mieszkają w sercu, jaki błysk miga w oku, jakie istnienie czycha pod skórą. To są wady człowieczeństwa, chciałabym umieć przerzucić człowieka na drugą stronę, nie po to, aby zobaczyć trzewia, tylko po to, aby obejrzeć te blizny, rany, złe i dobre słowa wiercące się w duszy, te czyste lub brudne intencje, żeby wiedzieć czy trę granicę piekła czy też nie.
    - W tej kwestii coś się poradzi. Jest środek semestru i mało jacy nastolatkowie szukają pracy, pewnie znajdziesz coś interesującego.
    - Myślałam o restauracji twojej mamy. Nie potrzebuje przypadkiem kelnerki ? - Chowam niesforny kosmyk włosów za ucho. Czuję potrzebę wsparcia rodziny, trzy wypłaty to więcej niż dwie. Minimalny wzrost gotówki ułatwi codzienność, poza tym zyskam możliwość zaopatrzenia garderoby w jakieś konkretniejsze ubrania. Może taka myśl jest delikatnie samolubna, aczkolwiek wizja siebie w markowej bluzce jest bardzo kusząca i przyjemna.
    - Pogadam z nią. Raczej nie szuka rąk do pracy, ale spróbować zawsze można.
    - Dziękuję.

Mimo małych środków finansowych mało kiedy spotykałam się z opinią patologicznej rodziny. Kilka osób z szkoły lubiło odziewać moją sytuację tymi słowami, ale były to nietuzinkowe przypadki. Większość po prostu mnie ignorowała, nieliczni traktowali mnie jak człowieka, którym przecież byłam, nie miałam mniej ani w sercu, ani w duszy, z oczu też mi dobrze patrzyło, a tamte parchy, które gnębiły ludzi niższego pokroju miały wnętrze ubogie, puste i skute lodem, to takich powinno się tępić. Mnie obdarował Bóg, a ich państwo... i kto miał większe łaski ?
W domu nie jest cicho. Bella i Rico grają w berka przewracając stołki, Katina prowadzi zawziętą konwersację z jakąś koleżanką, a Corrie siedzi w kącie pokoju bazgroląc coś w zeszycie.
Moje rodzeństwo było specyficzne, każdy był inny, neautralny i wyjątkowy.
Katina, najstarsza zaraz po mnie była wredna i nadęta, miała także zadatki na lidera, może dlatego nie była wyśmiewana jak ja.  Zjednała w sobie małą grupkę ludzi i obracała się w ich towarzytwie, była po prostu towarzyska i śmiała, to miała po tacie. Po Katinie urodziły się bliźniaki, Bella i Rico, małe skupiska gigantycznej energii, która emanowała z ich oczu, rąk i nóg, wszędzie było ich pełno, ich śmiech niósł się po całym domu, zamieszkiwał powietrze.
I najmłodszy, Corrie. Drobny, sczupły. bardzo nieśmiały chłopiec o przerażająco niskiej samoocenie. Miał dopiero pięć lat, a już potrafił zwyzywać się od nagorszych i nienawidzieć swojego życia z całego małego serduszka. Natarczywie próbował zdobyć wartość, którą przecież miał, tyle, że jej nie widział, poprzez wykonywanie każdej czynności najlepiej jak to tylko możliwe. Każdy porażka była łamiącym się życiem w sercu, upokarzała go, niszczyła i odrywała kawałki chęci. Był bardzo podobny do mnie, tak samo odizolowany i wyśmiewany... ale on był dzieckiem, był słabszy, bardziej podatny na działanie słów, na starcie życia spotykał się z określeniami : nic nie warty, beznadziejny, niepotrzebny, a każdy dzień powiększał jego istnienie, coraz bardziej rozlewał się na świecie. Dotykał innych rzeczy, patrzył na nowe gwiazdy, szukał kolejnych istnień. Kiedyś powiedział mi, że boi się, że jego beznadziejność zaleje świat i skazi jakimś paskudztwem. Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Przecież Corrie jest dzieckiem idealnym. Grzecznym, ułożonym i kochającym szkrabem... jedyne czego mu brakowało to zdrowa psychika, ale rodzice nie widzieli, że ich najmłodszy syn potrzebuje pomocy.
    - Cześć maluchu, co słychać ? - Siadam obok niego na podłodze i zaglądam mu przez ramię. Kartka z zaczątkiem literki "D" została pobazgrana i rozdarta od siły nacisku długopisu.
    - Idiota ! Idiota ! Idiota ! - krzyczy, próbuje pogryźć sobie dłonie, nie nadążam reagować, blondyn wstaje i zaczyna uderzać głową o ścianę. Szybko przykładam dłoń do miejsca, w które celuje, spotykam się z jego czołem, powoli odchylam głowę i drugą ręką odsuwam jego roztrzęsione ciałko od marmuru.
    - Spokojnie, kochanie, spokojnie. Wszystko w porządku. - Takie ataki miewał często. Próbował karać się za każde niepowodzenie, Katina to widziała, ale nie wiedziała jak na to reagować, Corrie nie akceptował siebie, cech, z którymi się urodził, a zachowania nabyte niszczyły go doszczętnie. Bliźniaki bały się brata, bały się, że jest niezrównoważony, a on po prostu był bardzo podatny na opinię innych. To te fale obmywały jego brzegi, kształtowały istnienie, był uzależniony od świata zewnętrznego, bo swojego własnego nie umiał stworzyć, ponieważ wszystkie co płynęło spod jego dłoni było złe i niepoprawne. Szkoda, że nie umiał spojrzeć na siebie tak ja go postrzegam.
    - Źle - duka pokazując mi zeszyt. "D" było dobre, miało ładną pętelkę i przyjazby brzuszek, a nawet tam widział demony swoich urojonych wad. Corrie tworzył w wyobraźni stworzenie, które było wadą, nazywał je i rozmawiał z nim. Szeptał, czasem krzyczał, nazwał swoje lęki, dał im ciało, jakby myślał, że kiedy utożsami to co boli, łatwiej to zwalczy, pokona te niedoskonałości. Ale to nie realne, każdy ma wady, a jego problemy i kompleksy nie istniały, więc aby je pokonać musiałby zwalczyć sam siebie...
    - Corrie, spróbujemy jeszcze raz. - Podaję mu nową kartkę i długopis, chwytam jego dłoń w swoją i powoli prowadzę po niebieskich liniach tworząc literkę. Jest ładna, taka nasza.
    - Mogę sam ?
    - Oczywiście, tylko spokojnie. - Tak wyglądała codzienność, chroniłam brata, walczyłam o jego duszę z demonami urojonych wad, chroniłam go w zasadzie przed samym sobą.



***


  Mimo jego chwilowej nieobecności, nadal czułam jego macki, które oplotły się wkoło i uniemożliwiały mi jakiś konkretny ruch. Zamknął mnie we własnym ciele, zapuszkował wszystkie demony w głowie. Było im tam za ciasno, piekliły się, szarpały, ale dopóki były tylko mgłą jedyne co mogły zrobić to ujadać na duszę, kiedy próbowała uciec od serca, od ciała, kiedy próbowała  owionąć moje ciało pustką, uśpić na wieczność. Przynajmniej nie wyrządzały krzywd innym, niszczyły moje wnętrze, tworzyły więzienie, z którego nie sposób uciec. Dlatego niezależnie gdzie byłam, nadal byłam jego, pod jego dłonią, topiłam się w jego słowach tak, że czasem nie wiedziałam już czy to on do mnie mówi, czy to wspomnienia ze zdarzeń minionych huczą w głowie. Więzienie inne, ale cela wciąż ta sama ...
 Pamiętam jak w dzieciństwie pod nieobecność mamy chodził ze mną do łazienki, musiałam się przy nim kąpać i jakiekolwiek cenzurowanie ciała było niedozwolone. Ta zabawa skończyła się dopiero dwa lata temu. Dopiero po jakimś czasie odkryłam, że podglądał mnie przez dziurkę od klucza, bo za drzwiami, poza zasięgiem mojego wzroku mógł się spokojnie masturbować, po tym incydencie zatykałam szparę papierem toaletowym, ale nie przyniosło to zamierzonych efektów. Wpadł wtedy w furię i bił mnie tak mocno i zajadliwie, że przez tydzień nie zjawiłam się w szkole przez opuchnięcia i siniaki. Mama była akurat wtedy u babci, ale jeśli wróciłaby wcześniej ojczym miał przygotowaną wymówkę, której każdy najdrobniejszy element musiałam wkuć na blaszkę.
Niejednokrotnie zaglądał do mnie wieczorami pod pretekstem ułożenia mnie do snu. Kładł się wtedy obok mnie i wkładał ręce pod bluzkę, żeby móc swobodnie mnie dotykać, dodatkowo okrywał nas kołdrą, aby w razie inspekcji mamy niezauważalnie wysunąć dłonie i udawać, że po prostu mnie tuli.
Gwałty co prawda nie zdarzały się często, bo mama rzadko opuszczała dom na dłużej, ale kiedy już miał szansę nie próżnował. Nie tylko zmuszał mnie do stosunku, ale także narzucał mi zachowania, musiałam brać udział w jego grach z przyjemnością, której oznaki cudem udawało mi się wykrzesać. Byłam dobrą aktorką.
Najbardziej lubił zmuszać mnie do całowania, nie tylko jego ust, ale C A Ł E G O ciała.
Nie cierpiałam tego jeszcze bardziej od gwałtów, bo tutaj to ja wykonywałam czynność, a on tylko się jej poddawał.
Ciężko było mi zaakceptować fakt, że mama żyje i funkcjonuje w błogiej niewiedzy. Gabriele, co prawda kilka razy ją uderzył, ale były to jednorazowe przypadki, za które zawsze przepraszał. Wszyscy uważali go za ideał, za przykładnego męża i ojczyma, który przywiązuje dużą wagę do rodzzinnej więzi, w oczach ludzi był miłym człowiekiem, który organizował imprezy charytatywne i zbórki piniędzy na rzecz potrzebujących. Niestety była to tylka maska pod którą chował prawdziwe oblicze. Lubił pokazywać wszystkim, że jestem jego oczkiem w głowie, że się o mnie troszczy i martwi, często zawoził mnie do i odbierał ze szkoły pod pretesktem pewności, że dotrę bezpiecznie do domu, tak na prawdę w samochodzie zyskiwał kilka cennych sekund wykorzystanie mnie i mojego ciała.
W szkole miałam kilka godzin wytchnienia. Naturalnie, zapisanie mnie do publicznej placówki nie wchodziło w grę, musiałam uczęszcząć do szkoły prywatnej, gdzie podstawowym elementem był mundurek, krótka spódniczka, zakolanówki, koszula i krawat były nieodzownym elementem dni stacjonarnych. Ojczym uwielbiał mnie w nim oglądać. Kiedy się schylałam miałam pośladki na wierzchu, często wtedy mnie klepał lub po prostu dotykał. I jedno i drugie było wstrętne.


KONIEC

Witajcie, aniołki. Dzisiaj nieco dłużej niż ostatnio choć w tym rozdziale nic takiego się nie dzieje. Niestety tak być musi. Fabuła dopiero nabierze tempa, póki co na razie zaznajamiam was z wątkami, przedstawiam wam konkretniej sytuacje naszych głównych bochaterów, ale już nie długo ruszymy pełną parą. 
Zdradzę wam, że możecie się spodziewać bardzo namiętnego romansu Femiły, gdyż do tego nam najbliżej. Dwie pozostały pary będą później, gdyż miłość zacznie u nich uderzać nie w to miejsce, ale wszystko się w końcu rozwiąże.
Kochani, wiadome było, że ten dzień nadejdzie. Finał " Violetty ". Smutny fakt. Powinnam tu strzelić jakąś wzruszającą notkę podsumuwującą minione sezony, ale nie potrafię. 
Njagorsze w tym wszystkim jest to, że powód dla którego wsyzscy jesteśmy tutaj, w blogsferze, przepraszam, główny powód, znalazł swój kres. Obawiam się trochę, że koniec serialu zwieńczy historię na niektórych blogach, aczkolwiek staram się być dobrej myśli. 
Cóż, perełki, bardzo, ale to bardzo dziękuję za wyświetlenia, których jest na prawdę sporo. Dziękuję wam, że tu zaglądacie. Jesteście wspaniali.


http://ask.fm/Hope_Nadziejaaa

2 komentarze:

  1. Witaj perełko! ;*
    Postaram się wrócić tutaj w najbliższym czasie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, Hope.

    W zasadzie, to nie mam pojęcia od czego mam zacząć. Siedzę, gapię się w ekran laptopa, a moje palce nie potrafią wystukać na klawiaturze nic konkretnego, naprawdę. Jestem oczarowana, zachwycona, a zarazem wstrząśnięta. Wstrząśnięta tym, jak wspaniale może pisać i zachwycać czytelnika. Przeczytałam prolog, dwa rozdziały i jestem oczarowana. A dawno nie byłam. Masz ogromny talent, to jak władasz słowami jest czymś niesamowitym. Jeśli mam być szczera, to aż mi wstyd komentować i ujawniać się tutaj. To wszystko są szczere słowa, naprawdę. Wszystko tutaj jest dopracowane od początku do końca, każdy wątek jest piękny.
    Uwielbiam historie, które są prawdziwe, które niosą ze sobą przesłanie, a taka jest twoja historia i jestem również pewna, że będzie taka od początku do końca. Nie ukrywam, że za Leonettą to ja zbytnio nie przepadam, mało czytam o nich opowiadań, ale nie ocenia się książki po okładce, a paringi nie mają znaczenia, kiedy historia będzie miała takie cudowne przesłanie i tak chwytała za serce. A to mnie chwyciło, i to jak jasna cholera.
    Ludmiła, która musi uczyć się żyć bez rodziców i jej babcia, która się z tym nie pogodziła. Każdy z nas w inny sposób radzi sobie z bólem w życiu, ale to cholerstwo tak szybko nie mija i zabija duszę od środka. Co będzie dalej? Ja poczekam sobie cierpliwie.
    Violetta, która nie należy do bogatych panienek i nie ma wszystkiego, czego dusza zapragnie? Nareszcie! Wreszcie, coś gdzie panna V, nie jest bogatą milionerką. Cholernie spodobał mi się ten wątek, naprawdę.
    Jednak, najbardziej za sercem chwycił mnie wątek Fran i to, że jest molestowana. Przedstawiasz to, w tak prawdziwy sposób. Pokazujesz prawdę, to co się dzieje z młodą dziewczyną, kiedy przechodzi przez takie piekło; ukazałaś strach, wstyd, ból, a przede wszystkim to ogromne cierpienie, które w każdej chwili może doprowadzić do tragedii.

    Robaczku, nie wiem, co Ci powinnam jeszcze napisać. Wydaje mi się, że tak naprawdę nie jestem godna, aby pozostawić tu komentarz. Ale z drugiej strony, nie potrafiłam przejść obojętnie wobec takiego cuda. Czegoś tak wspaniałego. Zasłużyłaś na wspaniały komentarz, co prawda nie otrzymałaś go ode mnie, ale się starałam. Wybaczysz mi?

    Ściskam Cię mocno, życzę weny i czekam na kolejne arcydzieło.,
    L.

    OdpowiedzUsuń

Archiwum