środa, 22 lipca 2015

Dmuchawiec Czwarty

Dla Lea Vázquez - przepraszam, nie mam zielonego pojęcia jak odmienić nazwę.






Puste słowa, takie jakieś nudne, monotonne, mało wyjątkowe, idealny szkic, minimalizm istnienia.
Człowiek to egoista. Pieści pędzlem płótno, napoczyna nową duszę, lepi z gilny stworzenia serce, ale nie tworzy środka. Nie osadza w konturach życia, nie koloruje miłością, nadzieją i wiarą, pozbawia coś godnego obrotu w ścianach świata możliwości zawitania pod słońcem, odrzuca to na bok, kończy tego bycie, i nawet nie wleje wspomnienia po tym w lukę w kawałakach nieba. Ludzie tworzą przedmioty, nadają kształty za pomocą rąk...dlaczego nie podarują serca ?
A no tak. Człowiek nie potrafi posiadać, a co dopiero dać.
A przecież wszystko mogłoby by żyć, wystarczy odrobina uczucia, którym wypełni się martwe wnętrze i wszystko tańczy.
I teraz już wiem, że nie lubię ludzi. Ich martwych serc, pogaszonych nadziei, wypalonych szans... nie nawidzę, nie nawidzę już nawet tych okruchów duszy, które wciaż wisiały na niewidzialnych nitkach miłości, ktoś ich przecież kochał...
Nie jestem cudotwórcą, nigdy nim nie byłam. Starałam się, ale oni ciągle mnie niszczyli... od tak, od wewnątrz. Gdybym nie miała Marco nigdy nie pozbierała bym kawałków życia w jedno. Kto by posklejał i połatał serce ? Kto by był ?
Kiedy przewracałam wspomnienia, starannie zanotowane w głowie na cienkiej bibułce pamięci, moja dusza była leciutka. Delikatnie falowała na wietrze, unosiła się na powierzchni wody, mąciła tlen w skamieniałych płucach. Cieszyłam się, że ją mam. Nawet jeśli była jak ususzony kwiat wciśnięty między kartki starej książki, tak samo delikatna jak te płatki w mętnych kolorach, kruche, pękające pod palcami zastygłe życie.
    - Co to jest do cholery ?! - Żal płynął mu spod powiek,wylewał się z tęczówek, plamił moje serce wspomnieniem jego smutnych oczu. Był zawiedziony, zawiedziony faktem, że ciężar pustki złamał mnie ponownie. Marco chyba nie umiał już zbierać po świecie moich kawałków i układać ich na nowo w konturach serca, naokoło dymu duszy.
    - Ja. 
    - Słucham ?! Ty ? Chowasz swoje JA w samookaleczaniu ?! - On nie rozumiał, nie oczekiwałam nawet, że spróbuje. Chyba nawet tego nie chciałam. Nie cięłam się dla popisania się przed ludźmi, nie. Nie byłam nastolatką, która znaczy cienką skórę dla szpanu. Każda blizna była bólem, tak, dobrze rozumiecie, bólem. Już nie nieuchwytnym, nieznanym, płynnym, uciekającym wieloznacznym pojęciem. Teraz on miał ciało, miał nazwę, miał konstrukcję. Wypisałam na sobie szlochy serca, wywróciłam emocje na drugą stronę. Po prostu, ucieleśniłam to co większość ludzi chowa pod sobą.
    - Nie krzycz.
    - A co ? Mam Cię pogłaskać po głowie ? Użalać się nad Tobą ? Nie, Violetta, wybacz, ale te czasy się już skończyły. Nie mam zamiaru reagować spokojnie na tak szczeniackie zachowanie. Zastanów się nad sobą. 
    - Nie, jestem jaka jestem. Za każdym moim gestem kryje się coś głębszego, Marco. Nie moja wina, że nie potrafisz znaleźć znaczenia innego jak typowe podręcznikowe określenia. - Wyszedł, trzasnął drzwiami i odszedł, bo chciał, bo tak, po prostu. To nie nie jest tak, że pustka po jego słowach nie wzrusza mojej konstrukcji, nie. Przecież cisza zawsze krzyczy najgłośniej. Jego nieobecność bolała, ale w tamtej chwili łaknęłam tego cierpienia, chciałam, żeby grało mi na duszy, biło pomiędzy uderzeniami serca, aby to nigdy nie zamilkło, nawet na jeden krótki moment, drobny odłamek czasu, pragnęłam już zawsze słyszeć jak stukoty rozdzierają ciszę.
Kiedy następnego dnia mijałam Marco na szkolnym korytarzu miał lodowate spojrzenie. Z obrzydzeniem spoglądał na długi rękaw mojej białej bluzy. Miałam ochotę do niego podejść i przeprosić za to, że moje postępowanie wprowadza zamęt  pomiędzy karty jego idealnie poukładanego życia, przeprosić go za to, że został okrutnie zmuszony do oddychania tym samym powietrzem co ja.
Na matematyce usiadłam sama, zajęłam miejsce pod oknem, ta ławka zawsze była pusta.
Do klasy, stopniowo, zaczęli napływać uczniowie, pogrążeni w grupowych rozmowach powoli odsuwali krzesła i zajmowali swoje stałe miejsca. Skuliłam się na siedzeniu i skryłam twarz pod fasadą kasztanowych loków, które miękko opadły mi twarz, od razu, gdy do sali wszedł Marco. Zaraz za nim wkroczył nauczyciel. Młody o krągłej twrzy, przyozdobionej drucianymi okularami mężczyzna o długich czarnych włosach ściągniętymi frotką. Objął wzrokiem całą klasę po czym lekko się uśmiechnął.
    - Dzień Dobry. Siadajcie. Widzę, że mamy komplet, świetnie. - Otworzył dziennik i szybko naskrobał coś w nim swoim czerwonym piórem. - Dawno nikogo nie odpytywałem. - Po sali rozbrzmiał się jęk zgromadzonych. Oparłam podbródek na zwiniętej pięści i zacisnęłam powieki, modląc się o garstkę szczęścia. Nie zdążyłam przerobić ostatniego tematu co owocowało faktem, że z pewnością złapię soczystą jedynkę w rządek moich,i tak, kiepsko zapowiadających się ocen.
    - Tavelli! Zapraszam serdecznie do tablicy.  - Głośno wypuściłam powietrze z ust.
    - Policz mi zadanie pierwsze ze strony 220. - Nauczyciel podał mu podręcznik, palcem wskazując treść zadania.
Obwody pozoralnie nie są trudne, ale jeśli niewiadome posiadają tak zawiłe opisy jak tutaj, wszystko się zmienia. Nawet najprostszy szkielet jest w stanie naciągnąć najgorszą skórę.
    - Marco, Marco... dlaczego używasz Delty ? To pole rombu ! Wyjaśnisz mi jak chcesz policzyć pole rombu deltą ? - Cisza.
    - Tavelli, gdybyś był latarnią, a światło jakie ona daje jest miarą twojej beznadziejności z matmy to - ... - to powiem wprost. - Od Ciebie, po prostu, JEBIE.
Stłumione śmiechy gromko potoczyły się po klasie.Marco spłonął ognistym rumieńcem, po czym zasłonił twarz podręcznikiem. Spojrzałam na niego ze współczuciem. Grube tomisko nie pozwoliło mu znaleźć moich oczu, ale nachalnie uwiesiłam na nim wzrok w nadziei, że wyczuje ciężar moich tęczówek.
    - Przepraszam, profesorze, nie jestem dziś przygotowany.
    - Ty nigdy nie jesteś przygotowany. Słuchajcie, dzieciaki, to jest liceum. Tutaj systematyczność i hardość stanowią klucz do sukcesu. Musicie się zorganizować tak, aby w krótkim czasie przyswajać jak najwięcej materiału. Zaciśnijcie pasa i powiedzcie sobie : damy radę.  Nie robię wam na złość, mówię wam to, bezpośrednio, dla waszego dobra. Pragnę, abyście osiągali sczyty, a nie zaliczali depresje. - Tu spojrzał na Marco. - Siadaj, chłopie. Dzisiaj, wyjątkowo, nie postawię Ci oceny. Puszczę twoją porażkę matematyczną w niepamięć, ale proszę, abyś stał się nieco bardziej pilny, okey ? - Marco odłożył książkę nauczyciela na biurko i uderzył pięścią w jego zwiniętą dłoń.
    - Bardzo dziękuję, jest Pan świetny.
    - Dobrze, po tej lekcji mamy godzinę wychowawczą. Standardowo zostajemy w tej klasie, ale dziś przyjdzie do nas kilka uczniów ze szkoły "Oportunidad", aby pokazać co oferuje ich placówka...
    - Ta prywatna buda dla snobów ?
    - Lara ! - Zganił blondynkę nauczyciel. - Prywatna szkoła dla uzdolnionych. Zaprezentują się. Dyrektorka ich szkoły chce zacząć z nami współpracę, zorganizować wam kursy, szkolenia i zajęcia dodatkowe - takie, których my wam nie możemy zapewnić. Chcą też, aby ich uczniowie poprowadzili zajęcia wyrównawcze. Chcą rozwinąć ich umysły pomagając wam, zakutym łbom.
    - To może być interesujące. Wiele wszechstronnie uzdolnionych nastolatków tam uczęszcza. Czy będą prowadzić zajęcie muzyczne lub plastyczne ?
    - Cóż, Ana. Wydaje mi się, że tego typu lekcje prowadzić będą nauczyciele. Uczniowie są od korepetycji, organizacji i pomocy. Ale będziesz miała okazję spytać osobiście. Możliwe, że nauczyciele będą tylko nadzorować.
    - Nigdy Pana, nie opuszczę. Niegdy Pana nie zostawię. - Valeria - ładna szatynka o zielonych oczach i oliwkowej cerze wpatrywała się w profesora obłąkanym wzrokiem. Powtarzała rok już dwukrotnie, zawsze lądowała w klasie matematyka.
    - Właśnie tego boję się najbardziej - powiedział wpatrując się w dziewczynę z przerażeniem. Parsknęłam śmiechem.
    - Profesorze ? Czy Pani Madson ma implanty ? Kiedy ostatnio stanęła nade mną podczas testu to myślałem, że słońce zgasło.
    - Tomas! Miej trochę szacunku do nauczycielki. Nie wiem, i nie chcę wiedzieć.
Reszta zajęć minęła na lekkiej pogawędce o niczym. Nawet nauczycielowi nie ganiło się do sporządzania wykresów.
Po lekcji złapałam Marco na korytarzu. Nie był zachwycony moim widokiem.
    - Czego chcesz, Violetta? - Zacisnęłam dłoń na jego ramieniu.
    - Porozmawiać.
    - Szkoda, że nie przyszłaś do mnie wcześniej. Może wtedy nie musiałabyś się samookaleczać. Wiesz, że bym Ci pomógł. Niezależnie od tego co się wydarzyło. Jesteś moją, przyjació.... - Gwałtownie przerwał, gdy ktoś na niego wpadł. - Uważaj, jak lezie... - Zamilkł widząć przed sobą drobniutką dziewczynę. Była stanowczo zbyt piękna. Czarne loki opadające na mlecznobiałą skórę, idealnie wykrojone, naturalnie czerowne usteczka i duże, czekoladowe oczy podkreślone czarną kredką sprawiały, że przypominała laleczkę.
Była z "Oportunidad". Mundurek - opinająca, śnieżno biała koszula, wciągnięta w czarną - kilkuwartswową króciutką spódniczkę i idealnie zawiązany krawat. Ona cała była doskonała - piękna i z pewnością bogata.
    - Strasznie przepraszam, jestem okropną niezdarą. Nie zauważyłam Cię. - Odrzuciła loki na plecy i uśmiechnęła się zniewalająco.
    - Nic się nie stało. Jestem Marco, a ty ?
    - Jestem Francesca Cauviglia. Przyszłam tu na prezentację.
    - To będzie bardzo przyjemna prezentacja - mruknął mój przyjaciel. Kilku chłopaków ze starszej klasy zagwizdało na nowo poznaną piękność. Marco zmroził ich spojrzeniem, a dziewczyna spuściła głowę.
    - Wiesz, gdzie masz iść ?
    - Nie bardzo, zgubiłam przyjaciół, kiedy zatrzymałam się, żeby odebrać telefon. Mam iść do klasy matematycznej, ale nie wiem gdzie to jest.
    - Zaprowadzę Cię, to z nami masz zajęcia. -Chłopak podsunął jej ramię, spojarzała na niego z przerażeniem, po dłuższej chwili chwyciła je z wahaniem.
W sali było parno i duszno. Nagromadzienie kilkudziesięciu spoconych ciał, zbitych w jedną bryłę na jedną, nie dużą klasę nie było pomysłem optymalnym. Przecisnęłam się przez tłum ciągnąc Marco za rękę, poczułam jak zapiera się nogami, na przekór mojej szarpiącej dłoni. Spojrzałam na niego spode łba.
    - No chodź - popsrosiłam. Pokręcił przecząco głową, wparwiając gęste kosmyki włosów w ruch.
    - Zostanę na przedzie, chcę mieć dobry widok na rzutnik. - Prychnęłam.
    - Na rzutnik, powiadasz? Nie chodzi Ci raczej o tą panienkę ? - Spróbowałam odrzucić swoje kasztanowe loki na plecy, tak samo gładkim i zgrabnym ruchem dłoni jak Francesca. Niestety, moje palce spotkały opór supła. - Ałć ! - Krzyknęłam, kiedy kilka pojedynczych włosków oplotło się wokół palca. Kilka razy przecięłam dłonią powietrze, nim włosy powoli opadły na dół.
    - Co ty znowu wymyśliłaś? Marzyłem, żeby dostać się do tej szkoły, ale nie miałem wystarczających wyników egzaminu. Nic więc dziwnego, że chce skorzytać z okazji jaka staje mi pod nosem. 
    - Wydaje mi się, że jedyna okazja jakiej szukasz, to okazja, aby wskoczyć do łóżka tej kruszynie.
    - Nie każę Ci iść ze sobą. Nawet Cię nie namawiam. - Szybkim krokiem ruszył na przód klasy, dostrzegłam jak zajmuje miejsce w pierwszym rzędzie, zaraz naprzeciwko rzutnika. Usiadłam na krześle w zasięgu moje wyciągniętej ręki. Ułożyłam swoją torbę pomiędzy nogami, aby stała stabilnie, odchyliłam głowę do tyłu i wzięłam kilka głębokich wdechów.
Nie byłam zazdrosna.
Francesca wybiła na przód pięcioosobowej grupki - trzech dziewczyn i dwóch chłopaków. Każdy, bez wyjątku, ubrany był w charakterystyczny mundurek i gniótł w rękach broszurkę swojej szkoły.
    - Mogę prosić o ciszę? Proszę was wszystkich. - Brązowooka najwidoczniej nie umiała opanować tak liczebnej grupy, widziałam zaciska dłonie na pilocie od rzutnika. Chłopak z szeregu - bardzo przystojny - o gęstych, zmierzwionych blond włosach, niebieskich oczach i muskularnej sylwetce przybył dziewczynie z pomocą.
    - CISZA ! - Jego wrzask poniósł się donośnie po całej klasie, wcisnął pod krzesła i ławki, zamieszkał kąty, spłynął po szybie i potępił nasze uszy. Gwar, momentalnie ucichł.
    - Witam was serdecznie. Nazywam się Francesca. Mam ten zaszczyt i mogę dzisiaj, poprowadzić to spotkanie. - Uśmiechnęła się lekko. - Naszym celem jest pokazanie wam szerokiej gamy dzrwi i bram jakie otwiera nasza szkoła. Zaraz na początku, napomnę, że, niestety, nauka w naszej placówce jest płatna i wymaga zodlności zarówno intelektulanych jak i cząstkowych, osobistych talentów, które rozwijamy z pomocą doświadczonych i zaufanych pedagogów. Jednakże, celem dzisiejszego zgromadzenia, nie jest zachęta was do przejścia z jednej szkoły do drugiej, pragniemy, zaoferować, młodzieży - szczególnie z rodzin uboższych - darmowe kursy, zajęcia dydaktyczno - wyrównawcze, kółka zainteresowań, oraz możliwość do bezpłatnego rozwinięcia umiejętności. Posiadamy prywatną stajnię i z przyjemnością zapraszamy na naukę jazdy konnej, mamy również nadzieję na osoby zainteresowane uprawianiem sportów podstawowych - takich jak pływanie, gimnastyka i gry zręcznościowo - sprawnościowe.
Jeśli tańczycie, śpiewacie lub gracie na istrumentach, u nas możecie szlifować swoje talenty.  - Ręka Any, wytrzeliła w górę. Czarnowłosa piękność - przyszła żona i matka dzieci Marco, bardzo możliwe, że  Miss Argentyny , oraz super modelka, uśmiechnęła się promiennie.
    - Słucham. - Grzecznie przekazała głos mojej wkurzającej koleżance. To jedna z tych dziewczyn, która ściśle przestrzega się zasad, kurczowo trzyma dyscyplinę i pakuje ludziom do głowy, wkute na blaszkę, podręcznikowe definicje haseł z fizyki.
    - Kto będzie prowadził poszczególne zajęcia ?
    - Cóż, wszelkiego rodzaju zajęcia ruchowe prowadzić będą nauczyciele, lekcje muzyki oraz plastyki prowadzą uczniowie drugich i trzecich klas, kułka zainteresowań i wszelkiego rodzaju kursy także spoczywają w rękach naszych mentorów, a korepetycje i zajęcia wyrównawcze przypadły nam. - Wskazała ręką na siebie i czwórkę towarzyszy za plecami. - Udzielam lekcji j. włoskiego i chemi. Moi znajmi zajmują się kolejno - zaczęła przypisywać poszczególnie, konkretne przedmioty do swoich przyjaciół. - Agnes naucza fizyki i biologi, Juan j, hiszpańskiego i historii, Amelie matematyki i geografii, Fernando j. angielskiego.
Godziny zajęć wyrównawczych zostały ustawione tak, aby ze sobą nie kolidowały, w przerwach między nimi znajdziemy czas na pozostałe atrakcje. Pragnę jeszcze uwzględnić, że lekcje ustawiono w terminarium kategoriami. Wszystkich chętnych proszę o kontakt pod numer, który znajdziecie na końcu prezentacji multimedialnej oraz na bruszurach, które Fernando za moment rozda.


***

Pojedyncze wspomnienia wczorajszej nocy, siarczyście pałętały się po głowie. Rozproszone myśli nie zbiegały się w pary, gubiły sens.
Alkohol buszujący w żyłach, zamazał moje wenedzkie lustro, przez które oglądałam wspomnienia zakopane w sercu.
Byłam skazana na czerń z niewyraźnymi plamkami białych przebłysków. Ja i Federico... Nasze zagryzające się wargi, dłonie łaknące dotyku, rozpalone do gorączki ciała, słowa ginące w dzikich pocałunkach... 
Powoli podniosłam się z klatki piersiowej Włocha i rozmasowałam piękące ucho. Czułam jak w ustach pałęta się mdły smak, jak z ciała bucha ostry zapach potu. W głowie mi syczało, w żyłce na szyi głośno płynęła krew, obijając się o ściany naczynek. Jęknęłam głośno. Kiedy przypomniałam sobie o obecności Federico, szybko zasłoniłam usta brudną dłonią. Nie chciałam go budzić, bałam się, że nie będziemy czuć się stosownie, że wzajemne towarzytwo będzie krępować nasze zmysły i zachowania. Jednak nie chciałam zostawić go bez słowa wyjaśnienia. Nie chciałam, by zaczął postrzegać mnie jako kapryśną nastolatkę, która najpierw ewidentnie się do niego przystawia, a potem odchodzi bez słowa. Wyciągnęłam ze swojej skórzanej kopertówki husteczkę higieniczną i napisałam na niej numer komórki. Po chwili zastanowienia dopisałam także adres, przecież babcia, w ramach kary, mogła pozbawić mnie telefonu. Umieściłam wiadomość na piasku i zabezpieczyłam kamieniem, dla pewności, przykryłam jeszcze skałkę chłodną dłonią Włocha.
Wygrzebując z piasku białe sandałki skaleczyłam się w palec. Cienkie szkło z ostrym kantem poprowadziło płytkie zacięcie po wnętrzu dłoni aż do przegubu. Westchnęłam i zacisnęłam usta.
Rzucając buty z powrotem na piach ruszyłam w kierunku brzegu, do miejsca gdzie woda stykała się z lądem. Kiedy byłam mała, tata obiecał mi, że znajdzie miejsce, w którym tak jak ląd z morzem, niebo spotyka się z ziemią.
    - Mam nadzieję, tato, że znalazłeś. - Weszłam do lodowatej wody po kostki. Poczułam jak chłód prężył się na moich mięśniach, zacisnęłam zęby i zanurzyłam dłonie w brudnej cieczy. Zdrową ręką odgarnęłam sobie pojedyncze kosmyki z czoła, po chwili znowu opadły na twarz. Pisnęłam zirytowana.
Padłam u stóp dziewczyny, która wczoraj zabawiała się z Federico. Delikatnie pozbawiłam jej czarnego trampka i ogołociłam ze sznurówki, którą natychmiast związałam włosy. But cisnęłam w krzaki. Może podczas kolejnych gierek go znajdzie.
Włączyłam komórkę - 32 nieodebrane połączenia od babci, 15 od dziadka. Zacisnęłam powieki. Szybko oddzwoniłam do tego drugiego. Odebrał natychmiast.
    - Luśka, dziecko drogie !
    - Przyjedziesz po mnie ?
    - No oczywiście, gdzie jesteś, malutka ? Tak się martwiliśmy. -Szybko podałam dziadkowi lokalizacje.  Kiedy opuściłam plażę, usiadłam na poboczu w umówionym miejscu. Minęło kilkanaście minut nim czarne Combi zatrzymało się przede mną. Drzwi otworzyły się z rozmachem.
    - Dziadku - szepnęłam wysuwając ramiona jak dziecko. - Przepraszam, tak strasznie przepraszam. - Objął mnie silnymi ramionami i pomógł ustać na nogach.
    - Na boga, strasznie cuchniesz. Piłas ? - Bardziej stwierdził niż zapytał. Skinęłam lekko głową.
    - Poszłam na imprezę na plaży. upiłam się, przepraszam. - Wolałam nie wspominać o Federico. Wzmianka o fakcie, że pozwoliłam, aby obcy chłopak wywiózł mnie poza Buenos Aires, tylko rozjuszyła by opanowanego dziadka.
    - Pierwszy melanż i już klęska ? Powinnaś upić się do nieprzytomności dopiero na czwartym, ale widzę, że ty od razu z grubej rury. Moja krew. - Pomógł mi wsiąść do auta i zapiąć pas. Rozsiadłam się wygodnie w skórzanym fotelu.
    - Jak babcia ?
    - Najpierw Cię napadli i zgwałcili, potem uciekłaś z domu, potem znowu gwałt, wypadek, jeszcze byłaś uprowadzona i na końcu w ogóle Cię uśmierciła. Szkoda słów. A ! I jeszcze zaatakowało Cię dzikie zwierze. Ta kobieta jest lepsza od maszyn, w minutę znajdzie tysiąc możliwości. Szkoda tylko, że nie umiem jej wyłączyć, albo mogłaby się sama rozładować. Swoją drogą, wyobrażasz sobie babcie z wtyczką w pupie ? Przecież trzeba by było jakąś ją ładować. Nie twierdzę, że bym zawsze chciał, ale raz na jakiś czas ktoś musi zrobić pranie.
    - Jesteś okrutny. - Zaśmiałam się.
    - Ja? To ona dzisiaj da Ci czadu. Kiedy już spisze Ci listę zarzutów to po Tobie. Może powiemy, że Cię napadli i okradli, co ? Albo nie, ona wywęszy każdą ściemę. Po Tobie, wnusiu. Wezmę sobie twoje pocztówki. - Nie pamiętam nic więcej w tej rozmowy, zasnęłam, ukołysana słowami mężczyzny i lekkim kołysaniem samochodu.


KONIEC
 Tak, krótko. Miałam duży problem z tym rozdziałem. Brak czasu i inspiracji zbiegły się w jedno i nie popisałam się.  Mogę wam tylko obiecać, że spróbuję się jakoś zrehabilitować. Teraz, pragnę napomnieć tylko, że ten dmuchawiec, nie jest moją dumą. Gdybym poświęciła na niego jeszcze kilka dni, to prezentował by się przyzwocie, ale ile można nie publikować postów i nie dawać oznak życia ? 
Śmiało, zostawcie opinię w komentarzu. Jestem otwarta na wszelkiego rodzaju krytykę.
 
  
  

3 komentarze:

  1. Kochana, powrócę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Hope.

      Przywykłam, do Twojej starej nazwy, ale tą nową kocham. Uwielbiam wiarę, nadzieję i miłość, te trzy słowa, niosą ze sobą tak wiele. Mają tak wielką wartość, że nawet słowa tego nie opiszą. Ich moc jest wielka. Bardzo wielka. Przecież wiara, nadzieja i miłość, pozwalają nam przetrwać, tak wiele. Dzięki nim, tak wiele osób, ostatecznie nie upadło.
      Dziękuję, dziękuję za dedykację. Nie zasłużyłam sobie na to, aby zadedykować takie cudo, ale ślicznie dziękuję.
      Wiesz?
      Tęskniłam za tym, jak piszesz. Brakowało mi tego, jak tworzysz i w jaki sposób.Cierpliwie czekałam i teraz wiem, że było warto. Czwarty dmuchawiec, wywołał u mnie, tak wiele emocji - tych pozytywnych oczywiście. Jak już w niejednym miejscu wspomniałam, uwielbiam historie z przesłaniem. Uwielbiam takie opowiadania, które mają duszę, a Twoja historia bez wątpienia ją posiada. Piękną duszę, naprawdę. Dlatego, powracać do Ciebie, czytać Ciebie, komentować Twoje dmuchawce, to dla mnie czysta przyjemność.
      A co do czwartego dmuchawca.
      Nie ma, co się dziwić Marco, ze tak zareagował na to, co ze sobą wyprawia Viola. Przecież są przyjaciółmi, a Marco mógłby jej pomóc, wyciagnąć jakoś z dołka, w którym się znalazła. Rozumiem, że jest jej ciężko, że cierpi, ale okaleczenie się, nie załatwi sprawy. Chociaż takie osoby, wolą czuć ból fizyczny niż psychiczny. Wolą cierpieć z innego powodu, niż z bólu duszy, ale to jest chwilowe. Ból ustępuje a chwilę, a później powraca, czasami raniąc jeszcze bardziej. Viola, potrzebuje pomocy. Tylko musi ją najpierw przyjąć od Marco, który jej to oferuje. Nie zostawia jej samej, ale teraz muszą porozmawiać w cztery oczy. Wiadomo, że Viola od razu nie zrozumie, że okaleczenie się tak naprawdę w niczym nie pomaga, ale z pomocą, pomocnej dłoni, za jakiś czas może to zrozumieć. I musi jej towarzyszyć:wiara, nadzieja i miłość.
      Marco i Fran, wreszcie się poznali. I prosze nasza Włoszka od razu, wpadła mu w oko, zapewne teraz zacznie w jakiś sposób, robić do niej podchody. Tylko, czy Włoszka a to pozwoli, biorąc pod uwagę, to co dzieje się w jej życiu. Wątpię, aby ufała mężczyzną. Nie zdziwię się, jeśli będzie traktowała Marco z dystansem i nie pozwoli mu się, zbliżyć do siebie. Ale największą nadzieję mam z tym, że Marco nie skrzywdzi Fran, w żaden sposób, ta dziewczyna, cierpi już wystarczająco. Obawiam się, że mogłaby nie znieść kolejnego zastrzyku z dawką cierpienia.
      I na koniec nasza Lu. Od razu napiszę, że ma fantastycznego dziadka. Z babcią, już jednak na pewno nie pójdzie jej tak lekko, oj może mieć Lu przekichane
      Dobrze, że zostawiła Fede na siebie namiary. Mam nadzieję, że ta chusteczka, nigdzie na zaginie, a Fede odezwie się do Lu, jeśli tego nie zrobi, to może tym zranić Lu, a ona również wystarczająco dużo już przeszła i nadal przechodzi.

      Kochana, dziękuję za ten czwarty dmuchawiec i czekam na kolejny, który jestem pewna, że będzie równie poruszający, jak czwórka.
      Całuję Cię mocno, życzę dużo weny. Niech ci służy.
      L <3

      Usuń
    2. Miło mi, że tak samo jak ty mam słabość to tych trzech cnot : wiary, nadziei i miłości. Moja pierwotna nazwa wyszczególniała jedną z nich angielskim określeniem. Teraz zdecydowałam się na zastosowanie języka francuskiego i uwzględniłam całe trio.
      Bardzo cieszę się, że Ci się spodobało, a na dedykację, uwierz mi, zasłużyłaś.
      Dziękuję <3

      Usuń

Archiwum