wtorek, 28 lipca 2015

Dmuchawiec Piąty


Jeśli popełniłeś w życiu błąd, to dedykuję ten rozdział właśnie Tobie. 

           


Są duszami wtopionymi w błękitny bezkres.
Odzieni w chmurę usiedli na kawałku nieba. Wrośli w horyzont, zapadli się w nieskończoności. Dobiegli do mety, na skróty, nieuczciwie wieńcząc wyścig. Zostawili mnie.Wyblili kolorową szybkę w sercu, otworzyli ranę, która od lat, nacinała się obawami. Cienkie i tępe ostrze przupuszczeń, nie mogło zadać rzeczywistej rany, kilka draśnięć musnęło ściankę, wyznaczając tor dla cierpienia, które miało dopiero nadejść...i nadeszło, wyrywając rodziców z mojego życia, krusząc żywot na ziarenka, drobne jak piasek.
Teraz brakowało mi dłoni mamy, którymi za jej życia, gardziłam. Nieświadomie koiły ból. Ze znamion i blizn na ciele, wyczytywały emocje i krzywdy, chudziutkie paliczki opływały nadzieją, rozprowadzały ją po skórze jak maść na opuchliznę. Tęskniłam też za silnymi ramionami taty, które zamykały mnie w żelaznym uścisku, zawsze kiedy koszmary wpełzały pod zamknięte powieki. Zaciskał palce u przegubów dłoni, gdy przerażona rwałam włosy z głowy. Głaskał mnie po głowie, plecach i szyi, a potem zanosił mnie do swojej sypialni, gdzie układał mnie na materacu, na środku, pomiędzy sobą, a kobietą, którą kochał. I nadal kocha, tylko, że już nie w moim życiu.

Zacisnęłam palce na krańcu drapiącej pościeli, otwierając powoli oczy, usilnie starałam się, przypomnieć sobie jak znalazłam się we własnym łóżku.
Przebierając w głowie wspomnienia, natrafiłam na dokładne i szczegółowe sprawozdanie mojej nocy z Federico. Machinalnie dotknęłam dolnej wargi opuszkiem kciuka.
Niestety, odpowiedzi na pytanie, nie odnalazłam.
Zwinnym ruchem, odrzuciłam kołdrę na bok. Postawiłam stopy na białym, puchowym dywanie i gwałtownie wstałam. Kolana się pode mną ugięły, a ja, niezgrabnie, opadłam na łóżko.  Ukradkiem zerknęłam na budzik przkryty cienką warstwą kurzu. Odczyt godziny, uświadomił mi, że przespałam całą dobę. Dokładnie o tej porze, dnia wczorajszego, dziadek zabrał mnie do domu. Nic więc dziwnego, że moje mięśnie się zbuntowały. Spoczywając w stadium, tak długiego bezruchu, nie mogły bezopornie podźwignąć ciężaru całego mojego ciała. Jęknęłam, wyciągając nogi przed siebie. Przez moment, zastanawiałam się, jaką reakcją przywita mnie babcia. Po śmierciu swojego jedynego dziecka zaczęła nadmiernie troszczyć się o bezpieczeństwo swojej jedynej wnuczki. Wiedziałam, że odejście jej córki zburzyło większość budowli w jej wnętrzu, kobieta, ledwo co otrząsnęła się po tej stracie, a kolejna tragedia, nie pozostawiła by w jej sercu, najmniejszej choćby ruiny, pożarła by wszystko.
    - Puk, puk, zachłanna pijaczyno. - Dziadek delikatnie uchylił drzwi. Czrna, nienaganna koszula, ciasno opinała jego szczupłą sylwetkę, a idealnie skrojone jeansy zsunęły mu się z bioder, odkrywając kawałek bielizny.
    - Czuję się jak naćpana.
    -  A skąd wiesz, jak czuje się człowiek pod wływem narkotyków ? - Postawił na stoliczku nocnym tackę z sokiem pomarańczowym i miską płatków z mlekiem.
    - Tak się mówi, dziadku.
    - Nie tłumacz się młodzieńczym slangiem. Pewnie pociągasz maryśkę za rogiem. Swoją drogą, zastanawiam się poważnie nad fuchą dilera narkotyków. Zostałbym miliarderem, taki niepozorny staruszek jak ja, nie wzbudził by podejrzeń. - Mężczyzna chciwie zatarł ręce. Parsknęłam śmiechem i sięgnęłam po szklakę z sokiem. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo chciało mi się pić, dopóki wilgotna ciecz nie zalała, wysuszonego na wiór gardła. - Nie śmiej się ze mnie, dziecko. Zdziwisz się jeszcze.
    - A babcia ?
    - Co, babcia ? Wmówię jej, że ta marihuana, którą właśnie posadziłem pod folią, to takie egzotyczme pomidory.
    - Dziadku, pytam o jej reakcję. Raczej nie skakała pod sufit...
    - A tu się mylisz. Jak tylko zobaczyła jak wnoszę Cię do domu, całą i zdrową popłakała się ze szczęścia. Nie była na Ciebie zła. Nie skrytykowała nawet tego, że jesteś pijana. Jednak, wątpię, aby ominęła Cię szczera rozmowa z nią. Postąpiłaś bardzo brzydko wobec babci, aczkolwiek nie twierdzę, że powinnaś czuć się jakoś szczególnie winna. Jesteś tylko nastolatką, która niedawno straciła rodziców.
    - No właśnie dziadku, straciłam rodziców, pół roku temu. Wiem, że to sześć miesięcy to krótki okres, ich śmierć nadal mnie boli i mi dokucza, nie umiem pozwolić im odejść i chyba nie chcę, ale nie chcę też żyć w ciągłej żałobie. Chciałabym funkcjonować normalnie, a przynajmniej spróbować, bo tego chcieli dla mnie rodzice...żebym żyła. - Kąciki jego ust powędrowały ku górze.
    - Jesteś taka dojrzała. Wiem, że nadal płaczesz za mamą i tatą, tam w środku, walczysz z demonami, jak każdy z nas. Ty i ja cierpimy, nie pozwalamy twoim rodzicom odejść, ale zaakceptowaliśmy ich śmierć, mimo, że chcielibyśmy mieć ich z powrotem to rozumiemy, że tak się nie da. Niestety, babcia, nie przyjmuje do siebie wiadomości, że oni umarli. I nie potrafi iść dalej.
    - Strasznie boli mnie, że ich nie ma. Czuję, że gdybym mogła, złamałabym niebo i wysypała z niego wszystkie dusze, aby wróciły na ziemię. Ale wiem, że tak się nie da. To też boli. Chcę iść dalej, ale z nimi, nawet w postaci wspomnienia. Bo wiem, że tylko takich mogę ich na razie mieć.
    - Moja mała, mądra dziewczynka. - Objął mnie ramionami, wtuliłam się w jego klatkę piersiową i zamknęłam oczy.
    - Dziadku, kiedyś będziemy musieli pozwolić im odejść, prawda ?
    - Przykro mi to powiedzieć, ale chyba tak. Nie jestem pewien jaki jest schemat życia pośmiertnego, ale podejrzewam, że umarli zostają duszą przy bliskich do czasu aż nie wykonają na ziemi pewnych spraw. Tymi sprawami mogą być właśnie rany, które zadali umierając. Zostają na ziemi tak długo, dopóki rany się nie zabliźnią. U nas, nie można mówić jeszcze o gojeniu, cięcia są jeszcze zbyt świeże. Poza tym, mocno cierpimy, bo czas nie zdążył jeszcze zacząć koić bólu, rozdrapujemy strupy, ale w końcu uda nam się zatamować krwawienie i założyć szwy na rany.  Kiedy wszystko się poukłada, a przynajmniej oporządzi, odsuną się od ziemi tylko po to, aby poczekać na Ciebie w waszym niebie.
    - Ale czemu nie mogą poczekać na mnie tutaj ?
    - Dusze także pragną stabilizacji, chcą mieć swój dom. Okres przebywania na ziemi po śmierci jest czasem na dopełnienie pewnych spraw i ostateczne pożegnanie ze światem ludzkim. Myślę, że kiedy dusza pójdzie już do nieba to nie możliwości powrotu. Dlatego też człowiek musi pozwolić umarłym odejść. Twoi rodzice nie wybaczyli by sobie, gdyby odeszli zanim ty byś się podźwignęła. Bo teraz są i ty to wiesz, to podnosi Cię na duchu, pozwala mało wiele funkcjonować. Rozumiesz, kochanie ?
    - Tak, dziadku. Jeśli rodzice odeszli by teraz, to tak jakby odeszli bez pożegnania, zostaną dopóki ja nie będę gotowa, aby powiedzieć im "do zobaczenia". Dobrze Cię zrozumiałam ?
    - Idealnie. Poza tym, uważam, że twoi rodzice robią wszystko, aby pomoć Ci znieść ból twoich ran. To ich pośmiertna misja.
    - To wszystko prowadzi ku jednemu. Kiedyś będę musiała pozwolić im odejść.
Pojedynczy promyk słońca wbił się do pokoju przez szparę w zasłonach, zatańczył na gładkiej tafli lustra, zaiskrzył, rozpalił w sercu nową wiarę. Dziadek już nic nie powiedział. Siedział tylko, czule gładząc mnie po ramieniu.
    - Muszę porozmawiać z babcią - powiedziałam powoli wstając. Tym razem, udało się, bez większych nieudanych akrobacji.
Babcia była na dole. Kroiła pomidory w kostkę. Miała na sobie jedwabną, koronkową bluzkę i czarne luźne spodnie. Swoje cieniutkie, zsiwiałe włosy związała starą jak świat gumką.
    - Babciu... - szepnęłam zaciskając palce na rączce lodówki. Kobieta odwróciła się w moją stronę i zmierzyła lodowatym spojrzeniem.  - Tak strasznie Cię przepraszam, byłam głupia. - Milczała miąc w dłoniach czerwoną ściereczkę. Z czasem jednak się odezwała.
    - Owszem, Ludmiło, postąpiłaś nieodpowiedzialnie. Naraziłaś mnie na poważny stres. Niemniej jednak, nie jestem tak zła jak myślisz. Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa. Swoim krzykiem nie zmienię przeszłości. - Gdyby tak było, mama by żyła. Pomyślałam - Jednak chcę Cię uprzedzić, że kolejny taki wybryk nie ujdzie Ci płazem. Nie chcę wiedzieć gdzie byłaś i co robiłaś. Ważne jest to, że żyjesz, nic innego się dla mnie nie liczy. - Odetchnęłam z ulgą i podbiegłam do babci. Kobieta objęła mnie swoimi ramionami i przyłożyła moją głowę do swojej piersi. Lubiłam słuchać jak bije jej serce.
Reszta dnia minęła mi na wylegiwaniu się w łóżku, dziadkowie uparli się, że muszę zregenorować siły. Mimo iż twierdziłam, że 24 godziny snu w pełni mi wystarczyły. Dziadek jednak powiedział, że powinnam jeszcze wyleżeć kilka godzin. Pełna energii i chęci do robienia czegokolwiek czułam się jak więzień skuty w kajdany.
Mimo oporów, kilka razy uciełam sobie dosyć długie drzemki. Byłam zdziwiona tak silnym osłabieniem.
O godzinie dziesiątej, ze snu wyrwał mnie dźwięk komórki. Otumaniona przyłożyłam telefon do ucha.
    - Halo ?
    - Cześć, mała. - Rozpoznałabym ten głos wszędzie. Ślady nieprzytomności, które przed chwilą mnie pokrywały, nagle zniknęły.
    - Federico... - szepnęłam na tyle głośno, aby chłopak mnie usłyszał. Poczułam jak serce przyspiesza rytm, dudni mi w piersi, wprowadza do głowy stan nieposkromionego szczęścia.
    - Będę pod twoim domem za pół godziny, wyjdź, dobrze ?
    - No dobrze.
Potem połączenie zostało przerwane. Powoli wstałam z łóżka i poszłam do łazienki, gdzie wzięłam szybki, gorący prysznic, które skutecznie rozluźnił spięte mieśnie, dokładnie namydliłam ciało truskawkowym żelem pod prysznic. Chciałam spłukać z siebie cały stres, niedługo będzie tu chłopak, z którym po pijaku całowałam się na jakieś słabej imprezie z ogniskiem, jak miałam się zachowywać ? Udawać, że nic się nie stało ? A może przeprosić za moją erotyczną prośbę ? Pełna nowych obaw i niejasności wyszłam z kabiny, Owinęłam swoje ciało miękkim ręczniekiem i wysuszyłam świeżo umyte włosy. Prote kaskady natychmiast zmieniły się w spływające po plecah i ramionach, złote pąklę. Wyszorowałam zęby i w pośpiechu opuściłam łazienkę. Wyciągnęłam z komody czystą bieliznę, którą od razu na siebie założyłam, zostawiając ręcznik na ziemi podeszłam do szafy i wyjęłam z niej obcisłe jeansy, biały top i pastelowo - różową bluzę. Na nogi wciągnęłam jeszcze trampki i spsikałam się lekko ukochanymi perfumami. Skontrolowałam czas. Miałam jeszcze pięć minut do wyznaczonej godziny. Powli otworzyłam okno i wdrapałam się na parapet. Zejście na dół było bardzo proste. Wystarczyło umieścić czubek buty w dziurze niewiele niżej i powoli opuścić się trochę ku dołowi, aż do kamiennego gzymsu, który odnajdywałam pod sobą wolną stopą. Stamtąd należało po prostu zejść po wysuniętych cegłach jak po szczeblach od drabiny na przymocowany śrubami, wysoki blat, który pomagał dziadkowi przy zajęciach w ogrodzie. Niechcący zrzuciłam ze stolika grabie, które cicho uderzyły o wilgotną ziemię. Kiedy zanurzyłam stopy w miękkiej trawie odłożyłam narzędzie na miejsce. Po cichu ruszyłam w stronę przodu domu. Niemal natychmiast usłyszałam warkot motoru. Uśmiechnęłam się mimowolnie, a serce zrobiło fikołka, rzucając niedbale duszą na boki.
Zatrzymał się tuż przy krawężniku, zsiadł z motoru i uśmiechnął się zniewalająco. Przyłożyłam palec do ust, tym samym nakazując mu ciszę. Rzuciłam ukradkowe spojrzenie na okno sypialni dziadków, światło nadal było zgaszone, odetchnęłam z ulgą i ruszyłam w stronę chłopaka.
    - Co się dzieję ? - zapytał wyraźnie zaniepokojony.
    - Nie chcę obudzić dziadk... - urwałam, nie chciałam, aby wiedział o śmierci moich rodziców, już wystarczająco dużo ludzi składało mi nędzne kondolencje, współczuło mi i powtarzało, że wszystko będzie dobrze. Chciałam przeżyć żałobę w gronie ludzi, którzy mnie rozumieli, którzy stracili to samo co ja. - Pozostałych domowników - dokończyłam pospiesznie.
    - To może zabrzmi dziwnie, ale musiałem Cię zobaczyć. Wczoraj zniknęłaś, martwiłem się dopóki nie znalazłem kartki z namiarami na Ciebie. - Podeszłam bliżej i oparłam dłonie na siodełku motoru.
    - To nie brzmi dziwnie, zostawiłam Ci mój numer i adres, bo miałam nadzieję, że to nie koniec naszej znajomości.
    - Całowaliśmy się - przypomniał mi.
    - Tak - szepnęłam kryjąc buzię za grubymi kosmykami włosów. Poczułam jak palce włocha, odgarniają mi włosy z twarzy, kciukiem smagnął mój policzek.
    - Nie żałuję - powiedział dotykając opuszkami mojej dolnej wargi.
    - Co robisz ? - spytałam łapiąc go za nadgarstek i odpychając lekko jego dłoń.
    - Przepraszam. - Wycedził przez zaciśnięte zęby.
    - Nie masz za co. Ja - zawahałam się, wzięłam głęboki oddech - ja również nie żałuję tego pocałunku.
Obszedł motor i stanął tuż za mną, szybko odwróciłam się w jego stronę. Jego dłonie powędrowały na siodełko, ułożył je po obu stronach mojej talii. Pochylił się i zaczął brutalnie przyciskać swoje usta do moich. Jęknęłam cicho i zarzuciłam mu ręce na szyję, tym samym, przyciągając go bliżej. Przylgnęłam do niego całym ciałem. Poczułam jak zaciska palce na moich biodrach. Czułam się, jakbym wyłączyła cały świat. Moje serce, dusza i umysł, zostały zamknięte gdzieś w naszym uścisku, pojedyncze słowa spływały po wargach i uciekały skazane na zapomnienie.  Nie rozumiałam jak chłopak, który nic o mnie nie wiedział, potrafił otworzyć te wszystkie zamki w moim ciele, jak doprowadzał mnie do stanu euforii pieszcząc ustami skórę tuż za uchem. I najważniejsze : jak  udawało mu się koić ból, wspomagać regenaracje podziurawionej duszy, rozciągać uśmiech na mojej twarzy i sercu, kiedy w moim życiu tak źle się działo ?

***
    - Proszę, nie - szepnęłam zasłaniając siostrę własnym ciałem. Była taka mała, nie powinna była stać się kolejną zabawką Gabriela. Przez tyle lat, robiłam wszystko, aby uchronić ją, przed obliczem ojczyma, którego ona nie znała, którego nie rozumiała, nie chciałam, aby teraz cały mój wysiłek okazał się stracony. 
    - Dobrze Ci radzę, odsuń się. - Agnes, głośno pociągnęła nosem. 
    - Zostaw ją. To dziecko, to nie powinno jej dotyczyć. Ona, to nie ja, Gabrielu. Ją ma kto ochronić przed Tobą. Biorę pełną odpowiedzialność za zadrapania tego chłopca. Powinnam lepiej pilnować dzieci. - Widziałam jak zaciska dłonie w pięści, jak pozwala całemu gniewowi spłynąć po ramionach do rąk. Skumulowana w nich złość, zwiększała siłę ciosów. Popchnęłam siostrę w kierunku drzwi.
    - Idź do mojego pokoju, poglądaj bajki. - Skinęła głową i wybiegła. Ona nie rozumiała, nie znała jeszcze takich przeszkód w życiu, a ja nie chciałam, by musiała je poznawać. Agnes była jego córką, ale obawiałam się, że ten fakt, nie powstrzyma jego pragnień. Był jak obłąkany, a moje istnienie, było talią kart w jego dłoniach. Nie chciałam takiego życia dla siostry, pragnęłam, aby jej istnienia nie skruszyły jego dłonie, które zawsze niosły działalność destrukcyjną. Używał ich tylko po to, aby burzyć ostatnie fundamenty psychiki w mojej głowie, wniósł nieznośny ból w moje ciało używając tylko rąk, którymi kierowały jedynie wściekłość lub pożądanie. 
    - Nieznośna, smarkulo. Nie będziesz bronić mojej córki przede mną. Będę z nią robił co mi się żywnie podoba. Nie martw się, o Tobie nie zapomnę. Obie będziecie pokazywać mi miłość. Agnes, musi nauczyć się tego jak najszybciej, chcę zobaczyć, jak moje dziecko kocha tatusia, a ty mi w tym nie przeszkodzisz.  - Podszedł do mnie i mocno się zamachnął, poczułam jego pięść na swoim policzku, siła ciosu odrzuciła mnie na łóżko, skóra piekła i pulsowała, zwinęłam się w kłębek chowając głowę między kolanami. Nie żałował sobie.Przez kolejne kilka minut ranił każdą część mojego ciała. Katowanie żywych istot miał we krwi, otumaniony złością nie potrafił się kontrolować. Nawet w obecności mamy puszczały mu nerwy, ale wtedy udawało mu się trafić w stół albo komodę, przy mamie byłyśmy nietykalne, Gabriele nie chciał, aby kobieta, z którą jest w stałym związku od kilku lat spostrzegła, że związała się z kimś, o kim w rzeczywistości nie ma bladego pojęcia. Prawdziwe oblicze mojego ojczyma, było jej obce, nigdy nie miała z nim bliższej styczności. Kiedy Gabriele w pośpiechu opuścił mój pokój, każda skrawek ciała palił, czułam jak po czole cieknie mi strużka krwi, a nadgarstek puchnie. Nie miałam siły, aby się podnieść, nie miałam siły, aby wypełnić płuca większą dawką tlenu, brałam szybkie i płytkie wdechy starając się uspokoić skołatane nerwy. Bałam się, że poszedł do Agnes, ale chwilowy paraliż nóg nie pozwolił mi się wstać. Mocniej skuliłam się na łóżku wplątując palce w wełniany, przeplatany koc. Krew zmieszała się ze łzami, rozrzedzona plamiła pościel.
Ten rodzaj przemocy, nie potrafił smagnąć ani mojej duszy, ani serca. Całe cierpienie i ból gromadziło się na skórze i tam pozostawało. Byłam wdzięczna losowi, że chociaż na to jestem odporna. Ciągłe upokorzenia i sadystyczne rozkazy już wystarczająco burzyły moją kontrukcję, czułam jak wszystkie budowle mojego serca rozpadały się, podmywane łzami o działalności erozyjnej.
Po kilku minutach prób, udało mi się wyrównać oddech. Odzyskałam też pełną władzę nod nogami, powoli się podniosłam, asekurując się nocnym stolikiem. Pokój przed moimi oczami, zwirował. Zacisnęłam powieki, pragnąc pozbyć się uczucia otępienia i bezwładu.
    - Agnes - szepnęłam zbierając w różnyh zakamrkach ciała pozostałości po sile, która uciekła wraz ze łzami i krwią. Ruszyłam przed siebie przy granicy mebli, aby móc się wygodnie podtrzymać.
W moim pokoju znalazłam siostrę, z głową pomiędzy kolanami.
    - Agnes - powiedziełam kumulując całą pozostałą energię w głosie. Podniosła twarz, miała rozciętą wargę i krwiaka na ramieniu. Jednak ją dopadł, nie udało mi się jej ochronić...
Powieki miałam ciężkie, ale dzielnie stawiałam czoło ogarniającemu ciało i zmysły zmęczeniu. Przemyłam wargę Agnes wodą utlenioną, a krwiaka starannie zabandażowałam. Kiedy sama spojrzałam w lustro, aby ocenić powagę moich ran nie znalazłam niczego okropnego. Miałam rozcięty łuk brwiowy, ale rana była płytka, problem stanowił tylko opuchnięty nadgarstek. Starannie go usztywniłam i obejrzałam resztę ciała. Wyglądało na to, że przez kilka dni będę musiała ukrywać powierzchowne siniaki pod długimi rękawami swetra, ale nie stanowiło to większego problemu. Kiedy zmyłam z twarzy zaschniętą krew i zalepiłam rozcięcie cielistym plastrem, mogłam spokojnie stwerdzić, że nic poważnego mi nie grozi.
Obrażenia mojej siostry, również nie wymagały interwencji lekarza, ale bałam się tego demona, który właśnie zamieszkał w jej sercu i głowie. Gabriele, jeszcze nigdy nie podniósł na nią ręki, dzisiaj jednak, nie umiał już hamować wrodzonych odruchów. Zapoczątkował w jej życiu przemoc, której od dziś, będzie używał regularnie. On nie widział granic, jego czyny były jak wyścig, miały start, ale niestety, mało kiedy udało się znaleźć metę.

KONIEC
Chyba po raz pierwszy, udało mi się dodać rozdział w wyznaczonym terminie. Przyznam, że to nie mała satysfakcja. 
Jak pewnie zauważyliście, wątek Francesci jest bardzo skromny, a w jej fragmentach przeważają szczegóły. Dzisiejszy rozdział jest bardo dobrym przykładem, ale fabuła historii naszej Włoszko opiera się na szczegółach, gdyż sam jej wątek jest bardzo ciężki. Molestowanie seksualne, jest tematem bardzo trudnym i staram się go podźwignąć, ale aby to zrobić muszę dbać o najmniejsze detale. Początek przemocy nad młodzą siostrą Francesci, jest elementem kluczowym do dalszej drogi. 
Teraz, nasza bohaterka będzie zmagać się nie tylko z własną psychiką i z własnymi problemami, teraz będzie musiała troszczyć się o bezpieczeństwo i samopoczuciue dziewczynki. Dodam jescze, że w przyszłości, to od Agnes, Marco dowie się o ciemnej stronie życia dziewczyny. Ale wszystko w swoim czasie. 
Dobrze, kochani. Nie będę zbędnie przedłużać. Do zobaczenia.
Ps. Wszelkie braki w komentarzach nadrobię.

środa, 22 lipca 2015

Dmuchawiec Czwarty

Dla Lea Vázquez - przepraszam, nie mam zielonego pojęcia jak odmienić nazwę.






Puste słowa, takie jakieś nudne, monotonne, mało wyjątkowe, idealny szkic, minimalizm istnienia.
Człowiek to egoista. Pieści pędzlem płótno, napoczyna nową duszę, lepi z gilny stworzenia serce, ale nie tworzy środka. Nie osadza w konturach życia, nie koloruje miłością, nadzieją i wiarą, pozbawia coś godnego obrotu w ścianach świata możliwości zawitania pod słońcem, odrzuca to na bok, kończy tego bycie, i nawet nie wleje wspomnienia po tym w lukę w kawałakach nieba. Ludzie tworzą przedmioty, nadają kształty za pomocą rąk...dlaczego nie podarują serca ?
A no tak. Człowiek nie potrafi posiadać, a co dopiero dać.
A przecież wszystko mogłoby by żyć, wystarczy odrobina uczucia, którym wypełni się martwe wnętrze i wszystko tańczy.
I teraz już wiem, że nie lubię ludzi. Ich martwych serc, pogaszonych nadziei, wypalonych szans... nie nawidzę, nie nawidzę już nawet tych okruchów duszy, które wciaż wisiały na niewidzialnych nitkach miłości, ktoś ich przecież kochał...
Nie jestem cudotwórcą, nigdy nim nie byłam. Starałam się, ale oni ciągle mnie niszczyli... od tak, od wewnątrz. Gdybym nie miała Marco nigdy nie pozbierała bym kawałków życia w jedno. Kto by posklejał i połatał serce ? Kto by był ?
Kiedy przewracałam wspomnienia, starannie zanotowane w głowie na cienkiej bibułce pamięci, moja dusza była leciutka. Delikatnie falowała na wietrze, unosiła się na powierzchni wody, mąciła tlen w skamieniałych płucach. Cieszyłam się, że ją mam. Nawet jeśli była jak ususzony kwiat wciśnięty między kartki starej książki, tak samo delikatna jak te płatki w mętnych kolorach, kruche, pękające pod palcami zastygłe życie.
    - Co to jest do cholery ?! - Żal płynął mu spod powiek,wylewał się z tęczówek, plamił moje serce wspomnieniem jego smutnych oczu. Był zawiedziony, zawiedziony faktem, że ciężar pustki złamał mnie ponownie. Marco chyba nie umiał już zbierać po świecie moich kawałków i układać ich na nowo w konturach serca, naokoło dymu duszy.
    - Ja. 
    - Słucham ?! Ty ? Chowasz swoje JA w samookaleczaniu ?! - On nie rozumiał, nie oczekiwałam nawet, że spróbuje. Chyba nawet tego nie chciałam. Nie cięłam się dla popisania się przed ludźmi, nie. Nie byłam nastolatką, która znaczy cienką skórę dla szpanu. Każda blizna była bólem, tak, dobrze rozumiecie, bólem. Już nie nieuchwytnym, nieznanym, płynnym, uciekającym wieloznacznym pojęciem. Teraz on miał ciało, miał nazwę, miał konstrukcję. Wypisałam na sobie szlochy serca, wywróciłam emocje na drugą stronę. Po prostu, ucieleśniłam to co większość ludzi chowa pod sobą.
    - Nie krzycz.
    - A co ? Mam Cię pogłaskać po głowie ? Użalać się nad Tobą ? Nie, Violetta, wybacz, ale te czasy się już skończyły. Nie mam zamiaru reagować spokojnie na tak szczeniackie zachowanie. Zastanów się nad sobą. 
    - Nie, jestem jaka jestem. Za każdym moim gestem kryje się coś głębszego, Marco. Nie moja wina, że nie potrafisz znaleźć znaczenia innego jak typowe podręcznikowe określenia. - Wyszedł, trzasnął drzwiami i odszedł, bo chciał, bo tak, po prostu. To nie nie jest tak, że pustka po jego słowach nie wzrusza mojej konstrukcji, nie. Przecież cisza zawsze krzyczy najgłośniej. Jego nieobecność bolała, ale w tamtej chwili łaknęłam tego cierpienia, chciałam, żeby grało mi na duszy, biło pomiędzy uderzeniami serca, aby to nigdy nie zamilkło, nawet na jeden krótki moment, drobny odłamek czasu, pragnęłam już zawsze słyszeć jak stukoty rozdzierają ciszę.
Kiedy następnego dnia mijałam Marco na szkolnym korytarzu miał lodowate spojrzenie. Z obrzydzeniem spoglądał na długi rękaw mojej białej bluzy. Miałam ochotę do niego podejść i przeprosić za to, że moje postępowanie wprowadza zamęt  pomiędzy karty jego idealnie poukładanego życia, przeprosić go za to, że został okrutnie zmuszony do oddychania tym samym powietrzem co ja.
Na matematyce usiadłam sama, zajęłam miejsce pod oknem, ta ławka zawsze była pusta.
Do klasy, stopniowo, zaczęli napływać uczniowie, pogrążeni w grupowych rozmowach powoli odsuwali krzesła i zajmowali swoje stałe miejsca. Skuliłam się na siedzeniu i skryłam twarz pod fasadą kasztanowych loków, które miękko opadły mi twarz, od razu, gdy do sali wszedł Marco. Zaraz za nim wkroczył nauczyciel. Młody o krągłej twrzy, przyozdobionej drucianymi okularami mężczyzna o długich czarnych włosach ściągniętymi frotką. Objął wzrokiem całą klasę po czym lekko się uśmiechnął.
    - Dzień Dobry. Siadajcie. Widzę, że mamy komplet, świetnie. - Otworzył dziennik i szybko naskrobał coś w nim swoim czerwonym piórem. - Dawno nikogo nie odpytywałem. - Po sali rozbrzmiał się jęk zgromadzonych. Oparłam podbródek na zwiniętej pięści i zacisnęłam powieki, modląc się o garstkę szczęścia. Nie zdążyłam przerobić ostatniego tematu co owocowało faktem, że z pewnością złapię soczystą jedynkę w rządek moich,i tak, kiepsko zapowiadających się ocen.
    - Tavelli! Zapraszam serdecznie do tablicy.  - Głośno wypuściłam powietrze z ust.
    - Policz mi zadanie pierwsze ze strony 220. - Nauczyciel podał mu podręcznik, palcem wskazując treść zadania.
Obwody pozoralnie nie są trudne, ale jeśli niewiadome posiadają tak zawiłe opisy jak tutaj, wszystko się zmienia. Nawet najprostszy szkielet jest w stanie naciągnąć najgorszą skórę.
    - Marco, Marco... dlaczego używasz Delty ? To pole rombu ! Wyjaśnisz mi jak chcesz policzyć pole rombu deltą ? - Cisza.
    - Tavelli, gdybyś był latarnią, a światło jakie ona daje jest miarą twojej beznadziejności z matmy to - ... - to powiem wprost. - Od Ciebie, po prostu, JEBIE.
Stłumione śmiechy gromko potoczyły się po klasie.Marco spłonął ognistym rumieńcem, po czym zasłonił twarz podręcznikiem. Spojrzałam na niego ze współczuciem. Grube tomisko nie pozwoliło mu znaleźć moich oczu, ale nachalnie uwiesiłam na nim wzrok w nadziei, że wyczuje ciężar moich tęczówek.
    - Przepraszam, profesorze, nie jestem dziś przygotowany.
    - Ty nigdy nie jesteś przygotowany. Słuchajcie, dzieciaki, to jest liceum. Tutaj systematyczność i hardość stanowią klucz do sukcesu. Musicie się zorganizować tak, aby w krótkim czasie przyswajać jak najwięcej materiału. Zaciśnijcie pasa i powiedzcie sobie : damy radę.  Nie robię wam na złość, mówię wam to, bezpośrednio, dla waszego dobra. Pragnę, abyście osiągali sczyty, a nie zaliczali depresje. - Tu spojrzał na Marco. - Siadaj, chłopie. Dzisiaj, wyjątkowo, nie postawię Ci oceny. Puszczę twoją porażkę matematyczną w niepamięć, ale proszę, abyś stał się nieco bardziej pilny, okey ? - Marco odłożył książkę nauczyciela na biurko i uderzył pięścią w jego zwiniętą dłoń.
    - Bardzo dziękuję, jest Pan świetny.
    - Dobrze, po tej lekcji mamy godzinę wychowawczą. Standardowo zostajemy w tej klasie, ale dziś przyjdzie do nas kilka uczniów ze szkoły "Oportunidad", aby pokazać co oferuje ich placówka...
    - Ta prywatna buda dla snobów ?
    - Lara ! - Zganił blondynkę nauczyciel. - Prywatna szkoła dla uzdolnionych. Zaprezentują się. Dyrektorka ich szkoły chce zacząć z nami współpracę, zorganizować wam kursy, szkolenia i zajęcia dodatkowe - takie, których my wam nie możemy zapewnić. Chcą też, aby ich uczniowie poprowadzili zajęcia wyrównawcze. Chcą rozwinąć ich umysły pomagając wam, zakutym łbom.
    - To może być interesujące. Wiele wszechstronnie uzdolnionych nastolatków tam uczęszcza. Czy będą prowadzić zajęcie muzyczne lub plastyczne ?
    - Cóż, Ana. Wydaje mi się, że tego typu lekcje prowadzić będą nauczyciele. Uczniowie są od korepetycji, organizacji i pomocy. Ale będziesz miała okazję spytać osobiście. Możliwe, że nauczyciele będą tylko nadzorować.
    - Nigdy Pana, nie opuszczę. Niegdy Pana nie zostawię. - Valeria - ładna szatynka o zielonych oczach i oliwkowej cerze wpatrywała się w profesora obłąkanym wzrokiem. Powtarzała rok już dwukrotnie, zawsze lądowała w klasie matematyka.
    - Właśnie tego boję się najbardziej - powiedział wpatrując się w dziewczynę z przerażeniem. Parsknęłam śmiechem.
    - Profesorze ? Czy Pani Madson ma implanty ? Kiedy ostatnio stanęła nade mną podczas testu to myślałem, że słońce zgasło.
    - Tomas! Miej trochę szacunku do nauczycielki. Nie wiem, i nie chcę wiedzieć.
Reszta zajęć minęła na lekkiej pogawędce o niczym. Nawet nauczycielowi nie ganiło się do sporządzania wykresów.
Po lekcji złapałam Marco na korytarzu. Nie był zachwycony moim widokiem.
    - Czego chcesz, Violetta? - Zacisnęłam dłoń na jego ramieniu.
    - Porozmawiać.
    - Szkoda, że nie przyszłaś do mnie wcześniej. Może wtedy nie musiałabyś się samookaleczać. Wiesz, że bym Ci pomógł. Niezależnie od tego co się wydarzyło. Jesteś moją, przyjació.... - Gwałtownie przerwał, gdy ktoś na niego wpadł. - Uważaj, jak lezie... - Zamilkł widząć przed sobą drobniutką dziewczynę. Była stanowczo zbyt piękna. Czarne loki opadające na mlecznobiałą skórę, idealnie wykrojone, naturalnie czerowne usteczka i duże, czekoladowe oczy podkreślone czarną kredką sprawiały, że przypominała laleczkę.
Była z "Oportunidad". Mundurek - opinająca, śnieżno biała koszula, wciągnięta w czarną - kilkuwartswową króciutką spódniczkę i idealnie zawiązany krawat. Ona cała była doskonała - piękna i z pewnością bogata.
    - Strasznie przepraszam, jestem okropną niezdarą. Nie zauważyłam Cię. - Odrzuciła loki na plecy i uśmiechnęła się zniewalająco.
    - Nic się nie stało. Jestem Marco, a ty ?
    - Jestem Francesca Cauviglia. Przyszłam tu na prezentację.
    - To będzie bardzo przyjemna prezentacja - mruknął mój przyjaciel. Kilku chłopaków ze starszej klasy zagwizdało na nowo poznaną piękność. Marco zmroził ich spojrzeniem, a dziewczyna spuściła głowę.
    - Wiesz, gdzie masz iść ?
    - Nie bardzo, zgubiłam przyjaciół, kiedy zatrzymałam się, żeby odebrać telefon. Mam iść do klasy matematycznej, ale nie wiem gdzie to jest.
    - Zaprowadzę Cię, to z nami masz zajęcia. -Chłopak podsunął jej ramię, spojarzała na niego z przerażeniem, po dłuższej chwili chwyciła je z wahaniem.
W sali było parno i duszno. Nagromadzienie kilkudziesięciu spoconych ciał, zbitych w jedną bryłę na jedną, nie dużą klasę nie było pomysłem optymalnym. Przecisnęłam się przez tłum ciągnąc Marco za rękę, poczułam jak zapiera się nogami, na przekór mojej szarpiącej dłoni. Spojrzałam na niego spode łba.
    - No chodź - popsrosiłam. Pokręcił przecząco głową, wparwiając gęste kosmyki włosów w ruch.
    - Zostanę na przedzie, chcę mieć dobry widok na rzutnik. - Prychnęłam.
    - Na rzutnik, powiadasz? Nie chodzi Ci raczej o tą panienkę ? - Spróbowałam odrzucić swoje kasztanowe loki na plecy, tak samo gładkim i zgrabnym ruchem dłoni jak Francesca. Niestety, moje palce spotkały opór supła. - Ałć ! - Krzyknęłam, kiedy kilka pojedynczych włosków oplotło się wokół palca. Kilka razy przecięłam dłonią powietrze, nim włosy powoli opadły na dół.
    - Co ty znowu wymyśliłaś? Marzyłem, żeby dostać się do tej szkoły, ale nie miałem wystarczających wyników egzaminu. Nic więc dziwnego, że chce skorzytać z okazji jaka staje mi pod nosem. 
    - Wydaje mi się, że jedyna okazja jakiej szukasz, to okazja, aby wskoczyć do łóżka tej kruszynie.
    - Nie każę Ci iść ze sobą. Nawet Cię nie namawiam. - Szybkim krokiem ruszył na przód klasy, dostrzegłam jak zajmuje miejsce w pierwszym rzędzie, zaraz naprzeciwko rzutnika. Usiadłam na krześle w zasięgu moje wyciągniętej ręki. Ułożyłam swoją torbę pomiędzy nogami, aby stała stabilnie, odchyliłam głowę do tyłu i wzięłam kilka głębokich wdechów.
Nie byłam zazdrosna.
Francesca wybiła na przód pięcioosobowej grupki - trzech dziewczyn i dwóch chłopaków. Każdy, bez wyjątku, ubrany był w charakterystyczny mundurek i gniótł w rękach broszurkę swojej szkoły.
    - Mogę prosić o ciszę? Proszę was wszystkich. - Brązowooka najwidoczniej nie umiała opanować tak liczebnej grupy, widziałam zaciska dłonie na pilocie od rzutnika. Chłopak z szeregu - bardzo przystojny - o gęstych, zmierzwionych blond włosach, niebieskich oczach i muskularnej sylwetce przybył dziewczynie z pomocą.
    - CISZA ! - Jego wrzask poniósł się donośnie po całej klasie, wcisnął pod krzesła i ławki, zamieszkał kąty, spłynął po szybie i potępił nasze uszy. Gwar, momentalnie ucichł.
    - Witam was serdecznie. Nazywam się Francesca. Mam ten zaszczyt i mogę dzisiaj, poprowadzić to spotkanie. - Uśmiechnęła się lekko. - Naszym celem jest pokazanie wam szerokiej gamy dzrwi i bram jakie otwiera nasza szkoła. Zaraz na początku, napomnę, że, niestety, nauka w naszej placówce jest płatna i wymaga zodlności zarówno intelektulanych jak i cząstkowych, osobistych talentów, które rozwijamy z pomocą doświadczonych i zaufanych pedagogów. Jednakże, celem dzisiejszego zgromadzenia, nie jest zachęta was do przejścia z jednej szkoły do drugiej, pragniemy, zaoferować, młodzieży - szczególnie z rodzin uboższych - darmowe kursy, zajęcia dydaktyczno - wyrównawcze, kółka zainteresowań, oraz możliwość do bezpłatnego rozwinięcia umiejętności. Posiadamy prywatną stajnię i z przyjemnością zapraszamy na naukę jazdy konnej, mamy również nadzieję na osoby zainteresowane uprawianiem sportów podstawowych - takich jak pływanie, gimnastyka i gry zręcznościowo - sprawnościowe.
Jeśli tańczycie, śpiewacie lub gracie na istrumentach, u nas możecie szlifować swoje talenty.  - Ręka Any, wytrzeliła w górę. Czarnowłosa piękność - przyszła żona i matka dzieci Marco, bardzo możliwe, że  Miss Argentyny , oraz super modelka, uśmiechnęła się promiennie.
    - Słucham. - Grzecznie przekazała głos mojej wkurzającej koleżance. To jedna z tych dziewczyn, która ściśle przestrzega się zasad, kurczowo trzyma dyscyplinę i pakuje ludziom do głowy, wkute na blaszkę, podręcznikowe definicje haseł z fizyki.
    - Kto będzie prowadził poszczególne zajęcia ?
    - Cóż, wszelkiego rodzaju zajęcia ruchowe prowadzić będą nauczyciele, lekcje muzyki oraz plastyki prowadzą uczniowie drugich i trzecich klas, kułka zainteresowań i wszelkiego rodzaju kursy także spoczywają w rękach naszych mentorów, a korepetycje i zajęcia wyrównawcze przypadły nam. - Wskazała ręką na siebie i czwórkę towarzyszy za plecami. - Udzielam lekcji j. włoskiego i chemi. Moi znajmi zajmują się kolejno - zaczęła przypisywać poszczególnie, konkretne przedmioty do swoich przyjaciół. - Agnes naucza fizyki i biologi, Juan j, hiszpańskiego i historii, Amelie matematyki i geografii, Fernando j. angielskiego.
Godziny zajęć wyrównawczych zostały ustawione tak, aby ze sobą nie kolidowały, w przerwach między nimi znajdziemy czas na pozostałe atrakcje. Pragnę jeszcze uwzględnić, że lekcje ustawiono w terminarium kategoriami. Wszystkich chętnych proszę o kontakt pod numer, który znajdziecie na końcu prezentacji multimedialnej oraz na bruszurach, które Fernando za moment rozda.


***

Pojedyncze wspomnienia wczorajszej nocy, siarczyście pałętały się po głowie. Rozproszone myśli nie zbiegały się w pary, gubiły sens.
Alkohol buszujący w żyłach, zamazał moje wenedzkie lustro, przez które oglądałam wspomnienia zakopane w sercu.
Byłam skazana na czerń z niewyraźnymi plamkami białych przebłysków. Ja i Federico... Nasze zagryzające się wargi, dłonie łaknące dotyku, rozpalone do gorączki ciała, słowa ginące w dzikich pocałunkach... 
Powoli podniosłam się z klatki piersiowej Włocha i rozmasowałam piękące ucho. Czułam jak w ustach pałęta się mdły smak, jak z ciała bucha ostry zapach potu. W głowie mi syczało, w żyłce na szyi głośno płynęła krew, obijając się o ściany naczynek. Jęknęłam głośno. Kiedy przypomniałam sobie o obecności Federico, szybko zasłoniłam usta brudną dłonią. Nie chciałam go budzić, bałam się, że nie będziemy czuć się stosownie, że wzajemne towarzytwo będzie krępować nasze zmysły i zachowania. Jednak nie chciałam zostawić go bez słowa wyjaśnienia. Nie chciałam, by zaczął postrzegać mnie jako kapryśną nastolatkę, która najpierw ewidentnie się do niego przystawia, a potem odchodzi bez słowa. Wyciągnęłam ze swojej skórzanej kopertówki husteczkę higieniczną i napisałam na niej numer komórki. Po chwili zastanowienia dopisałam także adres, przecież babcia, w ramach kary, mogła pozbawić mnie telefonu. Umieściłam wiadomość na piasku i zabezpieczyłam kamieniem, dla pewności, przykryłam jeszcze skałkę chłodną dłonią Włocha.
Wygrzebując z piasku białe sandałki skaleczyłam się w palec. Cienkie szkło z ostrym kantem poprowadziło płytkie zacięcie po wnętrzu dłoni aż do przegubu. Westchnęłam i zacisnęłam usta.
Rzucając buty z powrotem na piach ruszyłam w kierunku brzegu, do miejsca gdzie woda stykała się z lądem. Kiedy byłam mała, tata obiecał mi, że znajdzie miejsce, w którym tak jak ląd z morzem, niebo spotyka się z ziemią.
    - Mam nadzieję, tato, że znalazłeś. - Weszłam do lodowatej wody po kostki. Poczułam jak chłód prężył się na moich mięśniach, zacisnęłam zęby i zanurzyłam dłonie w brudnej cieczy. Zdrową ręką odgarnęłam sobie pojedyncze kosmyki z czoła, po chwili znowu opadły na twarz. Pisnęłam zirytowana.
Padłam u stóp dziewczyny, która wczoraj zabawiała się z Federico. Delikatnie pozbawiłam jej czarnego trampka i ogołociłam ze sznurówki, którą natychmiast związałam włosy. But cisnęłam w krzaki. Może podczas kolejnych gierek go znajdzie.
Włączyłam komórkę - 32 nieodebrane połączenia od babci, 15 od dziadka. Zacisnęłam powieki. Szybko oddzwoniłam do tego drugiego. Odebrał natychmiast.
    - Luśka, dziecko drogie !
    - Przyjedziesz po mnie ?
    - No oczywiście, gdzie jesteś, malutka ? Tak się martwiliśmy. -Szybko podałam dziadkowi lokalizacje.  Kiedy opuściłam plażę, usiadłam na poboczu w umówionym miejscu. Minęło kilkanaście minut nim czarne Combi zatrzymało się przede mną. Drzwi otworzyły się z rozmachem.
    - Dziadku - szepnęłam wysuwając ramiona jak dziecko. - Przepraszam, tak strasznie przepraszam. - Objął mnie silnymi ramionami i pomógł ustać na nogach.
    - Na boga, strasznie cuchniesz. Piłas ? - Bardziej stwierdził niż zapytał. Skinęłam lekko głową.
    - Poszłam na imprezę na plaży. upiłam się, przepraszam. - Wolałam nie wspominać o Federico. Wzmianka o fakcie, że pozwoliłam, aby obcy chłopak wywiózł mnie poza Buenos Aires, tylko rozjuszyła by opanowanego dziadka.
    - Pierwszy melanż i już klęska ? Powinnaś upić się do nieprzytomności dopiero na czwartym, ale widzę, że ty od razu z grubej rury. Moja krew. - Pomógł mi wsiąść do auta i zapiąć pas. Rozsiadłam się wygodnie w skórzanym fotelu.
    - Jak babcia ?
    - Najpierw Cię napadli i zgwałcili, potem uciekłaś z domu, potem znowu gwałt, wypadek, jeszcze byłaś uprowadzona i na końcu w ogóle Cię uśmierciła. Szkoda słów. A ! I jeszcze zaatakowało Cię dzikie zwierze. Ta kobieta jest lepsza od maszyn, w minutę znajdzie tysiąc możliwości. Szkoda tylko, że nie umiem jej wyłączyć, albo mogłaby się sama rozładować. Swoją drogą, wyobrażasz sobie babcie z wtyczką w pupie ? Przecież trzeba by było jakąś ją ładować. Nie twierdzę, że bym zawsze chciał, ale raz na jakiś czas ktoś musi zrobić pranie.
    - Jesteś okrutny. - Zaśmiałam się.
    - Ja? To ona dzisiaj da Ci czadu. Kiedy już spisze Ci listę zarzutów to po Tobie. Może powiemy, że Cię napadli i okradli, co ? Albo nie, ona wywęszy każdą ściemę. Po Tobie, wnusiu. Wezmę sobie twoje pocztówki. - Nie pamiętam nic więcej w tej rozmowy, zasnęłam, ukołysana słowami mężczyzny i lekkim kołysaniem samochodu.


KONIEC
 Tak, krótko. Miałam duży problem z tym rozdziałem. Brak czasu i inspiracji zbiegły się w jedno i nie popisałam się.  Mogę wam tylko obiecać, że spróbuję się jakoś zrehabilitować. Teraz, pragnę napomnieć tylko, że ten dmuchawiec, nie jest moją dumą. Gdybym poświęciła na niego jeszcze kilka dni, to prezentował by się przyzwocie, ale ile można nie publikować postów i nie dawać oznak życia ? 
Śmiało, zostawcie opinię w komentarzu. Jestem otwarta na wszelkiego rodzaju krytykę.
 
  
  

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Dmuchawiec Trzeci





Kruche ciało, skóra i kości sypiące się w palcach. Oczy puste, bez wyrazu, bez blasku...
Śmierć chciwie wyżerała spojrzenie, oblizywała wargi ze strużek nadziei, ocierała podbródek od soków wiary, z rozkoszą smakowała ambrozji miłości gniecionej w zębach.
Co tu się wydarzyło ?
Matka porzuciła pisklęta...
Dwa czyste istnienia uniosły się na wietrze, uciekły do zapomnienia zmieniając swoje serca w powietrze.
Moi rodzice nie byli jak ptaki.Ich ciała się nie skruszyły, wypalonej duszy nie rozniósł wiatr, serce, choć zamilkłe, nadal wypełniało pierś. O nich nikt nie zapomniał, każdy kto znał choć kawałek ich serca dotkliwie odczuwał ich odejście. Nad ptakami nikt nie płakał, ślady po ich istnieniu zawsze doszczętnie się zacierały. Nigdy nie rozumiałam dlaczego. Może Bóg nie głowił się zbytnio na tworzeniu na niebie malutkich luk, które mógłby wypełnić obraz ich niewielkich skrzydeł.
Ptaki mogły istnieć tylko w oczach nielicznych ludzi, ale co wtedy, gdy i one gasły ?
    -Gdzie jesteśmy ? - Dokładnie objęłam wzrokiem obszar przede mną. Tylko nie las. Ta ziemia dusiła jęki, te drzewa słoniły śmierć, w tej ciszy rozpływały się dusze... nie chciałam tam być. - Nie, nie mogę. Federico, zabierz mnie stąd.
    - O co chodzi ? To najszybsza droga nad rzekę, moi znajomi robią dziś tam ognisko. - Nie wytrzymuję, tutaj nawet powietrze dusiło, zbyt wiele cierpienia mieszkało w tych zaroślach, ofiary wbijały paznokcie w pnie drzew, szukały ratunku, którego nigdy nie dostały... las był zły, okradł zbyt wiele ciał. Wybiegłam z gęstwiny czując lodowate dłonie na kostkach. Chłopak ruszył za mną biegiem.
    - Masz tendencje do ucieczek, mała. Nie lubisz lasów ? - Przytaknęłam.
    - W takim razie pojedziemy okrężną drogą, chyba, że chcesz wracać do domu ?
    - Nie, nie chcę. - Nie chciałam, z Federico wszystko bolało mniej. Z niewiadomych powodów jego obecność zszywała otwarte rany, przemywała je, uspokajała krzyczące serce. 
    - Poczekaj, przyprowadzę motor. Tylko nie uciekaj, dobra ?
    - Nie ruszę się stąd.
Droga mija szybko, czuję jak problemy odczepiają się od życia i dają wytchnienie obolałej duszy, przez chwilę będzie lepiej, przez kilka minut będzie lżej. Jednak to nie było wyjście, cierpienie znajdzie drogę do mojego istnienia niezależnie od tego jak daleko ucieknę, Federico też nie jest w stanie zamknąć drzwi dla każdej igiełki  bólu, pojedyncze kawałki zawsze będą przeciskać się pomiędzy jego ramionami...
Właściwie zawsze, bo chyba nigdy nie poczuję ich na ciele. On był tylko przypadkowo poznanym chłopakiem, po dziesiejszym wieczorze pewnie zniknie z mojego życia zostawiając swój obraz gdziesz w pamięci. Na początku, będę go codziennie oglądać, a potem zaszufladkuje. Dlaczego tak bardzo mnie do niego ciągnęło ?
Czy była to sprawa jego dłoni, który zbierały oznaki cierpienia z twarzy ? Nikt nigdy tak nie robił, może dlatego, że przed nikim nie odsłaniałam żali, które zdołały się ucieleśnić, a on je zobaczył... i nie uciekł, wziął mnie ze sobą, i ze wszystkim co dźwigałam na barkach.
    - Twoi znajomi nie będą mieć nic przeciwko temu, że mnie przyprowadziłeś ? - ściągnęłam kask z głowy i podałam mu go przy okazji wygładzając wolną ręką włosy. - Nie chcę się narzucać.
    - I nie narzucasz, sam przecież Cię zaprosiłem. Poza tym nie musisz się martwić, są bardzo tolerancyjni. Zazwyczaj. -Szłam za nim do przodu. Piasek wpadał mi do butów, był brudny, ale nie przeszkadzało mi to. Woda delikatnie podmywała brzeg od czasu do czasu wypluwając kamienie lub śmieci. Umęczona ściągnęłam obuwie z nóg i brnęłam do przodu na boso nie przejmując się ryzykiem zacięcia szkłem. Wraz z każdym kolejnym krokiem plaża się poszerzała, wkoło rozciągały się wzgórza, mało zaleśnione co działało na mnie uspokajająco.
    - Gdzie twoi przyjaciele ?
    - Jesteśmy tu trochę za wcześnie, jeszcze nikt się nie zebrał. Chodź, usiądziemy. - Usiadł  na piasku i ściągnął kurtkę kładąc ją na ziemi obok siebie. Gestem ręki zachęcił mnie do usadowienia się na czarnej skórze.
    - Dziękuję. - Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.  
    - Ludmiła, tak ? Urodziłaś się w Buenos Aires ?
    - Tak mieszkam tu od zawsze. Mama była Włoszką, ale po studiach wyjechała z Rzymu i osiedliła się tutaj. - Wspomnienie o mamie bolało, mówiłam o niej w czasie przeszłym, bo przecież w zasadzie już jej nie było.
    - Ja jestem Włochem, mama i tata poznali się w Rzymie, kiedy się urodziłem przeprowadziliśmy się z moim bratem tutaj. Teraz rodzice wrócili do Włoszech, gdzie prowadzą biznes, a ja zostałem z Leonem na miejscu.
    - Ja nie mam rodzeństwa. Jak dogadujesz się z bratem ?
    - Ciągle mamy jakieś spiny. Próbuje ukształcić mi charakter na siłę, nie akceptuje mnie takim jakim jestem. Może ma ku temu powody, mam w cholerę wad, ciągle coś spieprzam, ale on próbuje zmienić mnie całego. Chce zburzyć moją kontrukcję i postawić na nowo wedle własnych upodobań. Nie dam się mu.
    - Wiesz, nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Leon, tak mi się zdaje, że chce dla Ciebie jak najlepiej, goni na ślepo chcąc ratować Cię przed upadkami. Musi zrozumieć, że człowiek uczy się na błedach. Ale on może się bać, że w końcu upadniesz tak nisko, że się nie podniesiesz. Może spróbuj trochę popracować nad sobą, nad nim i nad waszą wzajemną relacją, szczera rozmowa czasami działa cuda. Jeśli ty zechcesz coś zmienić może i on ustawi się inaczej. - Przyglądał mi się długo, wbijał wzrok w mój policzek i lekko rozchylone wargi, czułam dokładnie gdzie uczepiał haczyk tęczówki.
    - Mój brat taki nie jest, on po prostu nie chce się za mnie wstydzić. Wkurza go, że rodzice zwalili mnie na niego, że nie ma wolności, bo musi mnie pilnować co idzie mu niebotycznie doskonale. 
    - Czasami ocenia się człowieka zbyt powierzchownie, to ludzkie. Nie znam twojego brata i nie chcę oceniać, powiem Ci tylko, że łap chwilę, które wydają Ci się nie mieć umiaru, bo takie najszybciej się kończą. Nie skreślaj Leona doszczętnie, zostaw kawałek jego imienia w swoim sercu, może się zrehabilituje. - Tak uważałam, zawsze odczuwałam, że rodzice będą przy mnie przez czas nieograniczony, nie doceniałam wspólnych chwili jakoś szczególnie aż pewnego dnia śmierć wyrwała dusze z ich serc... wtedy zatęskniłam za wszystkim, za grą w karty, za oglądaniem meczy, za biwakowaniem za każdą drobnostką, bo to ich najwięcej mieściło się w moim wnętrzu.  
    - Zostawmy ten temat, nie jest warty szczególnego analizowania. 
    - Feder, szatanie ! Co to za laska ?! - Ochrypły męski głos dobiegł nas zza pleców. Odwróciłam się pospiesznie szukając źródła. Wysoki brunet o bujnych włosach zmierzał w naszym kierunku z dwaoma czteropakami piwa pod pachami. 
    - To Marco - mruczy wyraźnie niezadowolony. - Cześć, To Ludmiła. Dołączy do nas dzisiaj.
    - Nie ma sprawy. Dzwoniłem do ferajny, Ana i Daniel wypadli, tamta zawaliła hiszpański i musi siedzieć i zakuwać do poprawek, a Mysza powiedział, że bez niej nie idzie, bo potem będzie się sapać, że zdradził ją w krzakach przy autostradzie. - Rzucił opakowania z alkoholem na piasek i spojrzał na mnie, odezwał się jakby dopiero teraz dostrzegł moją obecność. - Jestem Marco.
    - Ludmiła. - Delikatnie ujęłam jego wyciągniętą dłoń nieznacznie unosząc kąciki ust.
    - Ale reszta będzie, tak ?
    - Będzie.

Na plażę nie przybyło wiele osób. Zjawiła się tylko szóstka obładowanych alkoholem nastolatków. Nie pamiętałam imienia żadnego z nich. 
Siedziałam na zimnym piasku, opierając się o złamany na pół pień. Federico przed chwilą zniknął w ciemności ciągnąc za sobą skąpo ubraną panienkę. Nie musiałam być geniuszem, aby domyślić się do czego dochodziło między nimi. 
    - Wystawił Cię ? - Podniosłam głowę, aby szybko zlokalizować właściciela męskiego głosu. 
    - W zasadzie to nie, poznaliśmy się dzisiaj i wątpię by nasza znajomośc wyszła poza dzisiejszy wieczór. - Naturalnie, w Cholerę nie pamiętałam imienia niebieskookiego przez co zrobiło mi się trochę głupio.
    - Rozumiem. Mogę dotrzymać Ci towarzystwa ? - Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. Ramiona mi zadrżały co nie umknęło uwadze blondyna.
    - Zimno Ci. - Zsunął czarną bluzę ze swoich ramion i pospiesznie podsunął mi ją pod nos. Przyjęłam okrycie z wdzięcznością, szybko wciągnęłam na siebie ciepły materiał niemal się w nim topiąc, był definitywnie za duży. 
    - Przepraszam, ale przypomnisz mi swoje imię ? 
    - Juan. - Chłopak uśmiecha się do mnie i ciągnie łyk piwa prosto z butelki. - Masz ochotę ? 
    - Poproszę. - Przejęłam od niego na wpół opróżnione szkło i wypełniłam usta kwaśnym płynem po gardło. Miałam nadzieję, że alkohol trochę mnie otępi i sprawi, że pewne bolesne fakty przestaną tak dotkliwe przylegać do serca.
    - Cóż, Ludmiło...
    - Jak oficjalnie. - Po raz kolejny tego wieczoru napełniłam usta alkoholem. Dokładnie oblizałam wargi, kiedy zorientowałam się, że butelka jest pusta, językiem wyszukałam ostatnich kropel trunku w kącikach ust.
    - Wiesz, nie każdy z tego otoczenia jest ćpunem i alkoholikiem, który myśli tylko jednym. - Skinieniem głowy wskazał kierunek, w którym udał się Federico z tą puszczalską. 
    - A więc co tu robisz ?
    - Bardzo dobre pyatnie... - powiedział cicho, spojrzał na mnie z zaciekawieniem. - A ty ?
    - Zapominam... - Odgarniam niesforny kosmyk z twarzy - I odrywam się od tego co boli. 
    - Zapomnijmy razem -  sięga po dwie butelki alkoholu i podaje mi jedną.
    - Mówiłeś, że nie jesteś alkoholikiem...
    -  Nie jestem, a ty ?
    - Nie, chcę na jeden moment zapomnieć...
    - Ja też, nie jestem uzależniony od alkoholu, tylko od wolności jaką daje, po nim ból nie doskwiera tak bardzo. - Z każdym łykiem upijaliśmy się coraz bardziej, szukaliśmy w tych ostrych kawałkach wspomnień luki, w którą moglibyśmy na chwilę zmoczyć serce. Rozumieliśmy choć nie znaliśmy swoich demonów, wiedzieliśmy tylko, że je mamy. 
Nic nie mówiliśmy, po prostu wlewaliśmy zawartość szklanych butelek do ust. Nie sprawiało mi to przyjemności, ale od kostek zaczął wędrować błogi spokój, ogień w ciele gasł pozostawiając niedopałki pod żyłami, wiedziałam, że zapłonie na nowo, ale na chwilę obecną było dobrze. 
    - Juan, ile tego wypiła ?! - Federico... nie byłam trzeźwa, ale resztka świadomości, która miała uciec do opróżnianej butelki utknęła w głowie i pozwoliła go zobaczyć. Szedł szybko w naszym kierunku w krzywo zapiętej koszuli i rozczochranych włosach. Wytrącił mi wódkę z dłoni. 
    - Ej ! 
    - Juan, kretynie, coś ty narobił ?! 
    - Wracaj do swojej dziuni. - Włoch podniósł Juana za koszulkę, stopy chłopaka oderwały się od ziemi, ogień zatańczył mi w oczach, odwróciłam wzrok.
    - Nie waż się więcej do niej zbliżać - syczy przez zaciśnięte zęby, nie rozumiałam co go tak rozjuszyło, to ja powinnam być zła, to ja siedziałam sama podczas, gdy on bawił się w najlepsze. 
    - Co ty odpieprzasz ? Dziewczyno... 
    - To ty posuwałeś  jakąś pannę w krzakach, nie ja. Zostawiłeś mnie samą bez słowa wyjaśnienia ! - Głośno wypuszcza powietrze nosem. Ukradkiem widziałam jak splatał dłonie na karku. Oparłam się wygodnie o chropowaty pień i odchyliłam głowę do tyłu. 
Jego reakcja była bezpodstawna. Nie miał powodów, aby tak się wściekać. Być może czuł się poniekąd za mnie odpowiedzialny. Jeśli tak to mógł sobie darować. Umiałam dbać o siebie, nie potrzebowałam usług niani 24 na dobę.
    - Mówiłem Ci, że ciągle coś spieprzam.
    - Wytłumacz mi co tym razem spieprzyłeś. Nie jesteś za mnie odpowiedzialny w żaden sposób. Więc proszę, nazwij to. 
    - Zostawiłem Cię samą, a to ja Cię tu zaprosiłem i powinienem zadbać o twój komfort. - Poczułam jak usiadł obok mnie. Mocniej wtuliłam twarz w bluzę Juana, no tak, przecież nie miałam czasu, aby ją zwrócić. 
    - Fakt, nie popisałeś się. Ale nie miałeś żadnego obowiązku, sama zgodziłam się tu przyjść.
    - Mimo to jesteś zła...
    - Rzuciłeś się na Juana.
    - Bo Cię upił.
    - I co z tego ? 
    - Mogłoby Ci się coś stać, dziewczyno, a mimo wszystko czuję się minimalnie za Ciebie odpowiedzialny. - Prychnęłam.
    - Ale mnie zostawiłeś. - Poczułam jak jego dłoń przykrywa moją. 
    - Przepraszam, okey ? - Odwróciłam twarz w jego stronę i zamarłam. Moja dusza wpadła w jego oczy, tyle skarbów pływało w tych brązowych tęczówkach...
Nie miałam nad tym kontroli, alkohol głośno szumiał mi w żyłach, zagłuszał myśli, wyostrzał pragnienia. 
    - Pocałujesz mnie ? - Do reszty mnie powaliło - myślę.
Jego wargi była twarde, ale bardzo delikatne. Z początku tylko muskał moje usta swoimi, a ja w zupełnym amoku nie byłam w stanie ani się odsunąć, ani porosić o więcej. Po prostu objęłam go za szyję i przyciągnęłam bliżej. 
Nie umiałam powstrzymać zduszonego krzyku, gdy przygryzł moją dolną wargę i zaczął ją delikatnie ssać
Byłam rozanielona, a fakt, że Federico był mi praktycznie całkowicie obcy w ogóle mnie nie krępował. 
Wtedy nie myślałam trzeźwo, nieustępliwie szukałam sposobów na skutecznie uśmieżenie bólu, który od śmierci rodziców zażarcie atakował serce. 
Wtedy jeszcze nie wiedziałam czy lekarstwem były płynące w krwiobiegach promile, czy Federico...


Kiedy uciekałam od świata zawsze biegłam do lasu. Tutaj powietrze było inne, wolne od odoru kłamstw i częstych zbrodni, pachniało tu wilgocią, a aromat drzew zawsze dusił. Chyba wszystko było lepsze od smrodu wypalonej skóry. 
W lesie zawsze czekało na mnie wytchnienie, dlatego lubiłam tu przychodzić. 
Nigdy nie trzymałam się głównych ścieżek, schodziłam z tras w coraz to gęstsze zarośla niejednokrotnie gubiąc drogę. Czasem żałowałam, że nie miałam na tyle odwagi, aby nie szukać powtrotnych szlaków, żeby po prostu pójść przed siebie zostawiając to co złe daleko za sobą i iść dalej do przodu niosąc na sercu tylko blizny i wspomnienia. 
Zawsze jednak wracałam, przywiązywałam do drzewa apaszkę w nadziei, że któregoś dnia tu wrócę i rozwiążę supeł tym samym dając światu znak, że uciekłam. Przez sześc lat zostawiłam wśród tych drzew równo 342 hustki, 342 szlaki ucieczki ... żadnym nie ruszyłam. 
Dzisiaj, w  dużej skórzanej, szkolnej torbie niosłam aksamitny biały materiał w niebiesko-żółte kwiaty. Ciągle łudziłam się, że może nie oznaczę nim pnia, że może tym razem uda mi się pozbierać przynajmniej część znaków porażki i pokazać niebu, że wygrałam. 
Jednak, nie. Dzisiaj znowu się poddałam. Z piekłem nie wygram. Apaszka oplotła dwa bliźniacze konary obszernego drzewa. 
    - Wrócę. Wrócę obrócić 343 porażki w zwycięstwo...wystarczy mi przecież jedno. 
Byłam świadoma tego z czym za chwilę będę musiała się zmierzyć. On nigdy nie odpuszczał, wiedziałam to, ale w środku, gdzieś głęboko w sercu, pod gruzami duszy ciągle świecił maleńki brylancik, moja nadzieja wciąż się tliła.
W domu zsunęłam kurtkę z ramion i odwiesiłam na drewniany wieszak. Torbę, jak zwykle zostawiłam w korytarzu. Ojczym regularnie mi ją dostarczał, kilka razy, niby przez pomyłkę zabierałam ją sama na górę. Nigdy nie kończyło się to dobrze. 
W domu było cicho, w tych bezgłosach najczęściej tkwił szatan. Zlękniona, na palcach weszłam do kuchni. Na lodówce wisiała różowa karteczka.
"Ja i Gabriele pojechaliśmy na zakupy, będziemy później, w lodówce masz obiad. Kocham Cię. 
Mama"
Oparłam się o chłodny metal i osunęłam po nim na ziemię.
Miałam jeszcze kilka chwil wolności, kilka krótkich momentów, które i tak wypełnie czekaniem na horror. Nie wiem czy byłam tak bardzo zastraszona czy po rostu głupia ? Każdego dnia wracałam do tego koszmaru choć nikt mnie siłą fizyczną tu nie ciągnął...jednak mentalna część Gabriela działała na przekór mojej szarpiącej się dłoni. Jakaś część tego potwora ciągle przy mnie była, obijała spojrzeniem, kontrolowała każdy ruch. Nie byłam już sama nawet we własnym sercu, jego demony ciągle łamały i tak ledwo już żywą duszę. 
Byłam bezradna, co miałam zrobić ? Pobiec do mamy z płaczem i wszystko jej opowiedzieć ? Narazić na niebezpieczeństwo zarówno siebie jak i ją ? Przecież nie byłam w stanie przewidzieć wszystkich ruchów Gabrele'a, już niejednokrotnie obnażał przede mną swoje skłonności do agresji. W przypuszczeniu, że mama mi uwierzy dymiło ryzyko, że postanowi on zlikwidować każde potencjalne zagrożenie...nawet mamę i mnie jeśli wypuszczę wspomnienia. Więc dalej kurczowo ściskałam je w dłoni, aby nie korciło ich, by odfrunąć. Tak trzeba, one musiały zostać przy mnie, aby swojej destrukcyjnej działalności nie wylać poza granicę mojego ciała. Tak było po prostu lepiej.
Podniosłam się z ziemie, podpierając się o blat. Powoli otworzyłam lodówkę i z powątpieniem spojrzałam na talerz makaronu z sosem pomidorowym.
Od dłuższego czasu nie czułam większego zapotrzebowania na jedzenie. Jadłam, bo mama mnie do tego zmuszała. Moja, diametralnie spadająca, waga przerażała ją. Zaczęła gorączkowo przygotowywać mi coraz bardziej tuczące potrawy, które i tak potem kończyły albo w śmietniku, albo w ubikacji. 
Wyjęłam jedzenie z lodówki i przerzuciłam do małego woreczka, zawiązałam jego rączki na supeł. Potem wyrzuciłam go do miejskiego śmietnika na drugiej stronie ulicy. 
W domu umyłam talerz i zmoczyłam czysty widelec, aby jego brak na pustej suszarce nie zwrócił niczyjej uwagi. Przez chwilę stałam w bezruchu nad zlewem czując jak szczypią mnie oczy i nos. Często miewałam napady takiego płaczu, nie było to dla mnie niczym nowym, niezgoda psychiki z zastygłym już losem... był nieugięty, wiedziałam, że niczego już nie zmieni. 
Kiedyś myślałam, że pełnoletność będzie moją bramą, nie tylko do całkowitej wolności prawnej, ale i tej życiowej.Marzyłam od niu, w którym wyjdę z domu z walizką i pójdę do lasu, aby 343 porażki zamienić w jedno zwycięstwo.
    - Francesca, tak myślałam, że wrócisz przed nami. Zjadłaś obiad ? - Mama kładzie pełne torby na stole i zmęczona opada na drewniane krzesło.
    - Zjadłam. 
    - To dobrze, bo wyglądasz jak śmierć, dziecko. - Wewnętrznie byłam już martwa więc czego oczekiwała ?
    - Idę do siebie - mruczę i pospiesznie opuszczam kuchnię. Czuję, że dusza już płacze. Nie mogłam nic na to poradzić, sklejanie jej w całość nie przynosiło efektów, bo i tak zawsze się krzuszyła, łamała i pękała...nie raz, nie dwa, a milion.
Podeszłam do okna i opuszkiem palca musnęłam szybę. Świat poza nią wcale nie był piękniejszy. Moje ciało było celą, a świat był więzieniem, niezależnie od tego gdzie się znajdowałam byłam uwięziona i nawet otwarte na całości niebo nie dawało mi wolności.


K O N I  E C !!!

Dzisiaj króciutku, ale mamy już minimalny zarys akcji, jest on na prawdę znikomy, ale jednak zaistniał.
Dlaczego tak krótko ? A dlatego, że gdybym chciała wydłużać to termin publikacji znacznie by się przesunął, a tak to dostaniecie dwa dmuchawce ^^
Do zobaczenia <3



http://ask.fm/Hope_Nadziejaaa

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Dmuchawiec Drugi





Dla Katie : Bo spory kawałek mnie chce tego. Chce dać jej ten rozdział. Bo jest cudowna, bo ma talent, bo jest, bo czyta, bo komentuje, bo pomaga mi się uśmiechnąć.


Rozłożone przede mną fotografie, zdążyły już przkryć się cienką warstwą kurzu. Są ładne, wesołe, na tle różnych pejzażów. Ta z Francji, ta z Rzymu, ta z Egiptu, a ta z Bułgarii. Pamiętam każdą wspólną chwilę, kąpiele w oceanach, wędrówki po piaszczystych plażach, obiady w przydrożnych restauracjach. Spadające z nieba kosy ; deszczu lub upału i noce na małych tarasach, pełne spojrzeń na błyszczące gwiazdy. Tutaj, w Buenos Aires, gwiazdy są piękniejsze. Może dlatego, że tutaj najczęściej ich szukaliśmy. Spadające diamenty ginęły na ziemii, może wybuchały ? Może były za delikatne dla tego świata. Jeśli tak, to ja jestem taką gwiazdą. Z nimi byłam na niebie, wisiałam na cienkich linkach i huśtałam się na księżycu. Niestety w tym przypadku, ja jako łza prostu spod powieki anioła nie spadłam z bezkresu na ziemię. Tutaj to niebo spadło, a ja zostałam w próżni, bez wesołej bujaczki i bez dłoni, które niosły drobne ciało do nieskończoności.  
    - Spadliście razem z całym moim życiem. Dlaczego nie zostawiliście mi chociaż nadziei ? - Palcem rysuje na pergaminie kurzu osadzonego na zdjęciach rozłamane serce. Symbol umierającej duszy, czy umierającego człowieka ? Chwila, człowiek bez duszy w ogóle żyje ? Mogłambym napisać na ten temat całkiem okazałą rozprawkę, chyba się za to zabiorę, może uda mi się odkryć jakiś dodatkowy odcinek kręgosłupa moralnego. Sokoro nie mogę być szczęśliwą, to może przynajmniej mogę zostać filozofem. Smutnym, zdepresowanym człowiekiem mieszkającym w środku ciemnego lasu, głównym motywem nowych opowiadań prostujących naganne zachowania dzieci ? Wszystko lepsze od tego co jest teraz. Świat jest pusty bez mojego nieba, moje anioły też upadły. Zostały tylko demony, demony teraźniejszości, przyszłości i przeszłości. Demony też są moje, i również zrodzone ze mnie. Utkane z łez, oprawione w ból, toczone z cierpienia.  
    - Kochanie, chodź, pójdziemy na cmentarz. 
    - Nie, babciu. Przepraszam, ale nie. 
    - Kwiaty już na pewno zwiędły, zniecze zgasły.
    - Moje serce też zwiędło i nikt mi go nie wymieni, moja nadzieja też zgasła, ale nikt jej nie zapali. - Kiedyś już wspominłam, że nie płaczę. Nie wiem dlaczego ludzie myślą, że to złe. Ja po prostu zatrzymuje duszę w sobie, niech mieszka we mnie jak najdłużej. Co noc słyszę jak babcia szlocha w poduszkę. Jej niezgoda ze śmiercią moich rodziców wypełza na światło dzienne inaczej niż w moim przypadku. Ja przeżywam każdo załamanie w sobie. Pozwalam płakać każdemu elementowi głęboko we wnętrzu, pozwalam krzyczeć każdej cząstce środka, pod warunkiem, że ślady nie zarysują niezburzonej konstrukcji mojej zewnętrznej egzystencji. 
    -Ludmiła, dziewczyno, okaż szacunek. - Mam ochotę krzyknąć, ale tego nie robię, zamiast tego słyszę chrypliwy wrzask duszy.
    - Mam szacunek do rodziców. Niech babcia zrozumie, że podziwianie zimnych kamiennych płyt nie przynosi ulgi. Oni wcale nie są bliżej. Tam leżą tylko ich ciała, ale puste, a rodzice są tutaj. - Palcem wskazuję na kąt tuż za mną. Oczami wyobraźni widzę śpiewającą mamę i obejmującego ją tatę. Uśmiecham się, nawet wtedy, gdy obraz się rozmywa. Przez chwilę tu byli.
   - Nie mam do Ciebie siły, dziecko, nie mam siły. - Wychodzi cicho zamykając drzwi pełna pretensji, ciężko stwierdzić czy do mnie czy do samej siebie. Wykazuję więcej odwagi niż ona i może to jej dokucza. Może przymusowo stara się wydusić ze mnie łzy i wpoić nawyk codziennych modlitw na cmentarzu żeby nie czuć się osamotniona w głośnym opłakiwaniu ich straconych dusz. 

Rzadko wychodziłam na zewnątrz. Słońce zaczęło mnie drażnić, lubiłam mój mroczny pokój, nic tam się nie cieszyło, a świat poza domem grał w karty z losem w najlepsze. Chyba zawarli ugodę, jestem ciekawa kiedy konfilkt wpełznie niewinnie pomiędzy nich i poprzewraca wszystko naokoło, wtedy niewinna gra w pasjansa się skończy, a ludzkie życie stanie się talią kart w rękach obłąkanego, tak samo jak mój byt, ale to tylko pojedyncze istnienie daleko mu do ogromu potęgi żyć ludzkich.  
Dziś jednak wyszłam, w białej zwiewnej sukience i złotych sandałkach na obcasie. We włosy wsadziłam ogromną, sztuczną lilię. Czułam się piękna, mimo że w środku wszystko miałam zgniłe. Mała kawiarenka na rogu ulicy była moim faworytem, to tutaj poznali się moi rodzice, co nadawału temu niepozornemu miejscu sentymentalnego znaczenia, tutaj też się zaręczyli, tutaj mama powiedziała tacie o ciąży. Tutaj była połowa naszego życia, większość ważnych wydarzeń działa się w otoczeniu czerwonych róż i białych stolików z mlecznego szkła. 
Zawsze siadam przy oknie, sięgam po kartę, przejeżdżam wzrokiem po karcie tylko po to, by po przyjściu kelnerki powiedzieć :
    -To samo co zwykle, poproszę. - Patrzy się na mnie i uśmiecha, odchodzi powoli za ladę, potem już na nią nie patrzę. Wlepiam wzrok w ulice, patrzę na ludzi, którzy przemierzają chodniki. Zabiegani, zatraceni w miejskim wirze, niektórzy zagubieni po utracie pracy, inni uradowani z powodu wygranej na loterii. Tam, poza kawiarenką, nikt nie cieszył się z drobnostek.  
    - Można ? - melodyjny głos gra na skupieniu, burzy mur myśli. Odwracam się. Młody chłopak w postawionych na żel włosach o czekoladowym spojrzeniu, chyba Włoch. Zabójczo przystojny Włoch. 
    - Proszę, nie krępuj się. - Siada naprzeciwko mnie. Uśmiecha się, a ja dostaje palpitacji. 
    - Jestem Federico - Rzuca niedbale, jakby od niechcenia. Kolejny macho, zapatrzony w siebie egoista ?
    - A ja Ludmiła - Niemal piszczę onieśmielona jego postawą. 
Widzę jak kelnerka idzie w stronę mojego stolika. Mam ochotę krzyknąć, żeby się cofnęła, ale poczucie obowiązku zabrania. Po kilku chwilach staje przede mną czekoladowe ciastko w kształce dinozaura, z oczami zrobionymi z winogron i łuskami z galaretki truskawkowej. Moja duma chyba uciekła, czuję nieprzyjemne ciepło na policzkach. 
    - Śliczna, zamówiłaś danie dla dzieci poniżej dziesiątego roku życia ? Nie wnikam w upodobania smakowe, ale estetyka dania wpływa na opinię. Masz jedzenie jak gówniarz. Bez urazy.
Definitywnie przesadził. Przebił się przez pancerz mojej cierpliwości i spokoju. Chwytam w rękę biały talerz, wstaję i podchodzę do Włocha, lekki zamach wystarczy, aby dinozaur zatrzymał się na jego twarzy, starannie wcieram czekoladowy krem w jego skórę. Kiedy porcelana i fragmenty jedzenia odklejają się od jego buzi po moich policzkach już ciekną łzy, płaczę choć tego nie chcę. Szlocham, choć ból nie ma u mnie prawa głosu. Uciekam, uciekam ze łzami i otwartą raną na sercu.

    - Zaczekaj ! Blondyno, Stój ! - Łapie mnie za łokieć i brutalnie ciągnie w tył. - Stój, kur*a.
    - Zostaw mnie, kretynie. - Dukam przez łzy, trzęsę się z emocji, który długo skrywane wybuchały z serca jak wulkan. Myślałam, że im tam dobrze, a jednak nie. One się dusiły, topiłam je we łzach duszy, których sama nie potrafiłam z siebie wypluć. - Odejdź, błagam.
    - O co Ci chodziło, ja tylko żartowałem. Lubisz dinozaury, to śmiało, wsuwaj je, ale nie smaruj nimi ludziom twarzy. Czekaj, dlaczego płaczesz ? Nie no, błagam Cię, przestań. Nie mam chusteczek, ale jak chcesz to wysmarkaj się w mój rękaw, co ? - Podsuwa mi pod nos swoją rękę, a ja mimo chęci uśmiecham się przez łzy. I wtedy dzieje się coś nieoczekiwanego, Federioco delikatnie smaga palcami moje policzki wycierając ciepłe łzy. Powoli się uspokajam, emocje się kończą więc i łzy znajdują kres. 
    - Przepraszam za to ciasto, zdenerwowałeś mnie.
    - Nie chciałem Cię obrazić, przepraszam.
    - Nie obraziłeś mnie tylko mojego tatę, ale nie chcę o tym rozmawiać.
    - Więc nie będziemy. Poważnie przepraszam, a uwierz, nie jestem typem chłopaka, który przyznaje się do winy i okazuje skruchę tuteż nie jestem w tym dobry. Mogę Ci to wynagrodzić w typowy, chłopięcy, niegrzeczny sposób .
    - Masz zamiar mnie zgwałcić ?
    - Bardzo śmieszne, blondyno. Nie gwałcę nieznajomych, mama mi nie pozwala. - Mama - jedno niewinne słowo, a ma w sobie tyle pozytywnych emocji ilu nie ma nawet ludzi na świecie, może dlatego to tak boli, ja już nie mam tych uczuć, nie mam z kim utożsamić tego słowa. Już na zawsze będzie ono dla mnie obce, niepotrzebna, zepsuta bryła. Wiem, że tak nieładnie, ale nie mam już jak użyć tego wyrazu. Będzie ono sobie istnieć, ale nie dla mnie, miałam je i brutalnie mi je zabrano. "Kto daje i zabiera, ten się w piekle poniewiera". Bzdura, Bóg nie może iść do piekła. Te dziecinne powiedzonka nie mają krzty prawdy.
    -Więc co ? 
    - Wsiądziesz ze mną na motor ? Pojedziemy na przejażdżkę. 
    - W sumie to czemu nie ? 
Dziwnie jest przytulać się to prawie całkiem obcego chłopaka, nawet wtedy, gdy wymagają tego zasady bezpieczeństwa. Włoch wpakował mi na głowę czarny kask z motywem płomieni po bokach. Zgubiłam lilię...
Motor hałasuje, kamienie pod kołami chrzęszczą, owady rozbijają się o nasze twarze. Wiatr plącze włosy i smaga poliki. Wtulam sie w kurtkę chłopaka chcąc ochronić się przed chłodem, zaciskam palce na jego brzuchu, wyczuwalnie umięśnionym. 
Jadę na maszynie śmierci z całkiem obcym chłopakiem w niewiadomym kierunku, a najgorsze to, że mi z tym szalenie dobrze. Powinnam panikować, szukać ucieczki, ale czułość z jaką ścierał moje łzy nie pozwalała o sobie zapomnieć, nie pozwalała dopuścić do świadomości myśli, że jego miękkię dłonie mogłyby mnie skrzywdzić, nawet jeśli czułam lód bijący z jego serca.
Dokąd jedziemy ? Nie wiem.
Po co ? Nie wiem.
Z kim ? Nie wiem.
Ale wiem, że mnie to cieszy, że ja tego chcę. Wiem też, że ciągnie mnie do chłopaka, który pozwala mi się obejmować, który prowadzi mnie do nikąd.  Quiero, Federico, Quiero. ***


***

    - Jedziesz ? Może być fajnie, poza tym, zerwiemy się ze szkoły, same plusy. - Brunet oparł się ramieniem o jedną z niebieskich szafek, jedną z wielu kopii tej oryginalnej, która skryta wśród tłumu nie znajdywała uznania, była po prostu jedną z wielu, zupełnie jak ja.
    - Nie stać mnie na to, Marco. Mam czwórkę rodzeństwa, które trzeba ubrać i nakarmić, nie mogę dodawać do długiej listy kosztów głupiego biwaku. To absurdalne. Rodzice chyba by musieli zaciągnąć kredyt, widziałeś ile pieniędzy kosztuje taki wyjazd ?
    - Przecież Ci to opłacę, kobieto.
    - Nie, na prawdę doceniam twoje chęci Marco, ale nie chcę być zależna finansowo od Ciebie ani nikogo innego. To sprawa moja i rodziców. Nie chcę buszować na tym świecie dając ludziom czeki z twoim nazwiskiem. Mam swój własny honor i dumę. - Takie kwestie bolały, nie chodziło o to, że całe moje otoczenie woziło się drogimi samochodami i chodziło w markowych rzeczach, tutaj sęk tkwił w wartości. Dla całego tego tłumu byłam jak człowiek innej rangi, obracałam się w ciągłym wirze obelg i porównań do pospulstwa. Byłam skromna, nawet nadwyraz, ale przecież ilość banknotów na koncie nie stanowiła mojej wizytówki. Mam bogatą duszę, a za to kupię szczęście, a ta zgraja półgłówków nie mogła nawet pomarzyć o tylu odcieniach farb we wnętrzu.
    - Próbuję nakłonić Cię na to dla twojego dobra. Taki wypad dobrze Ci zrobi, mała. Na kilka chwil staniesz w tym wyścigu z losem, odsapniesz, złapiesz oddech i wrócisz pełna nowej siły.
    - Nie mogę Ci niczego zagwarantować, mogę jedynie obiecać, że to rozważę, ale pieniądzę zdobędę sama, jeśli już. - Nie mogłam pozwolić mu na wyłożenie pieniędzy, to byłby bardzo konkretny cios dla mojej dumy, miałam jakieś ostatki honoru, który nie zezwalał na poparcie opinii publicznej. Wiedziałam przecież, że Marco uważa mnie za biedaczkę - w kwestii pieniężnej, owszem, tak było, ale dopóty nie obrał tej ulotnej myśli w słowa wyobrażałam sobie wszystko inaczej. Fajnie jest czasem poudawać kogoś innego, szkoda tylko, że idealizowanie siebie sprzyja rozwojowi dotkliwych kompleksów. Tak jest, byłam jedną wielką górą kompleksów.
    - Ale z Ciebie uparta małpa, piękna. - Obejmuje mnie ramieniem, ale nie tak jak chłopak obejmuje dziewczynę, jego ręka owinięta wkoło ramienia lub talii przypominała raczej białe, puchate skrzydło stróża. Marco był moim aniołem, nie miał aureoli tylko burzę gęstych włosów, nie miał białej szaty tylko skórzaną kurtkę i rurki. Był ludzkim utożsamieniem istot niebieskich. Może te wszystkie niebiańskie symbole to tylko stereotypy, może anioły to zwyczajni ludzi, którzy trzymają rozpadającą duszę ? Sklejają rozdarte serce i ocierają łzy kciukami ?
Marco tak robił.
W takim razie anioły to ludzie, którzy po prostu potrafią być, bo bycie nie polega na życiu. Bycie polega na splataniu dwóch bijących serc w warkocz tak długi jak ten z fantastycznej "Roszpunki", na tańcu dwóch duszy, na słowach, które łagodnie przemykają przez szpary istnienia, na dłoniach, które prowadzą po cienkiej kładce nad śmiercią, na gwieździe, która błyszczy bez nieba i mroku. Na mnie i na Tobie, ale bez supłów pomiędzy nami, jest tylko gładki splot, luźny, ale pewny, mocny w tej absurdalnej delikatności. Przestrzeń między nami zbliżała, bo natarczywie chcieliśmy ją wypełnić, to pozwalało na dozgonną miłość, tyle, że nasza była szklista, czysta, bez żadnej skazy.
    - Marco, jednak mam do Ciebie jedną drobną prośbę. - Machinalnie sięga do kieszeni i wyciąga czarny portfel. Czuję ukłucie, upokorzenie rodzi się w oczach, które po dojrzeniu czynu przyjaciela poszerzyły źrenice.
    - Nie chcę piniędzy, zrozum to w końcu. Chcę znaleźć pracę, ale nie wiem jak się do tego zabrać. Nie wiem gdzie szukać - mówię miażdząc go wzrokiem, nie lubiłam tego typu pomocy, to mnie zawstydzało, kiedy ktoś utożsamiał bezpośrednio fakt, że inni mają więcej ode mnie. Czułam się jak małe dziecko, które odnalazło potwora z koszmarów w rzeczywistości, najgorsze jest to, że znalazła tą bestię w człowieku. Po ziemi przecież chodzą anioły i demony, nigdy nie wiesz jaka krew płynie w żyłach, jakie uczucia mieszkają w sercu, jaki błysk miga w oku, jakie istnienie czycha pod skórą. To są wady człowieczeństwa, chciałabym umieć przerzucić człowieka na drugą stronę, nie po to, aby zobaczyć trzewia, tylko po to, aby obejrzeć te blizny, rany, złe i dobre słowa wiercące się w duszy, te czyste lub brudne intencje, żeby wiedzieć czy trę granicę piekła czy też nie.
    - W tej kwestii coś się poradzi. Jest środek semestru i mało jacy nastolatkowie szukają pracy, pewnie znajdziesz coś interesującego.
    - Myślałam o restauracji twojej mamy. Nie potrzebuje przypadkiem kelnerki ? - Chowam niesforny kosmyk włosów za ucho. Czuję potrzebę wsparcia rodziny, trzy wypłaty to więcej niż dwie. Minimalny wzrost gotówki ułatwi codzienność, poza tym zyskam możliwość zaopatrzenia garderoby w jakieś konkretniejsze ubrania. Może taka myśl jest delikatnie samolubna, aczkolwiek wizja siebie w markowej bluzce jest bardzo kusząca i przyjemna.
    - Pogadam z nią. Raczej nie szuka rąk do pracy, ale spróbować zawsze można.
    - Dziękuję.

Mimo małych środków finansowych mało kiedy spotykałam się z opinią patologicznej rodziny. Kilka osób z szkoły lubiło odziewać moją sytuację tymi słowami, ale były to nietuzinkowe przypadki. Większość po prostu mnie ignorowała, nieliczni traktowali mnie jak człowieka, którym przecież byłam, nie miałam mniej ani w sercu, ani w duszy, z oczu też mi dobrze patrzyło, a tamte parchy, które gnębiły ludzi niższego pokroju miały wnętrze ubogie, puste i skute lodem, to takich powinno się tępić. Mnie obdarował Bóg, a ich państwo... i kto miał większe łaski ?
W domu nie jest cicho. Bella i Rico grają w berka przewracając stołki, Katina prowadzi zawziętą konwersację z jakąś koleżanką, a Corrie siedzi w kącie pokoju bazgroląc coś w zeszycie.
Moje rodzeństwo było specyficzne, każdy był inny, neautralny i wyjątkowy.
Katina, najstarsza zaraz po mnie była wredna i nadęta, miała także zadatki na lidera, może dlatego nie była wyśmiewana jak ja.  Zjednała w sobie małą grupkę ludzi i obracała się w ich towarzytwie, była po prostu towarzyska i śmiała, to miała po tacie. Po Katinie urodziły się bliźniaki, Bella i Rico, małe skupiska gigantycznej energii, która emanowała z ich oczu, rąk i nóg, wszędzie było ich pełno, ich śmiech niósł się po całym domu, zamieszkiwał powietrze.
I najmłodszy, Corrie. Drobny, sczupły. bardzo nieśmiały chłopiec o przerażająco niskiej samoocenie. Miał dopiero pięć lat, a już potrafił zwyzywać się od nagorszych i nienawidzieć swojego życia z całego małego serduszka. Natarczywie próbował zdobyć wartość, którą przecież miał, tyle, że jej nie widział, poprzez wykonywanie każdej czynności najlepiej jak to tylko możliwe. Każdy porażka była łamiącym się życiem w sercu, upokarzała go, niszczyła i odrywała kawałki chęci. Był bardzo podobny do mnie, tak samo odizolowany i wyśmiewany... ale on był dzieckiem, był słabszy, bardziej podatny na działanie słów, na starcie życia spotykał się z określeniami : nic nie warty, beznadziejny, niepotrzebny, a każdy dzień powiększał jego istnienie, coraz bardziej rozlewał się na świecie. Dotykał innych rzeczy, patrzył na nowe gwiazdy, szukał kolejnych istnień. Kiedyś powiedział mi, że boi się, że jego beznadziejność zaleje świat i skazi jakimś paskudztwem. Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Przecież Corrie jest dzieckiem idealnym. Grzecznym, ułożonym i kochającym szkrabem... jedyne czego mu brakowało to zdrowa psychika, ale rodzice nie widzieli, że ich najmłodszy syn potrzebuje pomocy.
    - Cześć maluchu, co słychać ? - Siadam obok niego na podłodze i zaglądam mu przez ramię. Kartka z zaczątkiem literki "D" została pobazgrana i rozdarta od siły nacisku długopisu.
    - Idiota ! Idiota ! Idiota ! - krzyczy, próbuje pogryźć sobie dłonie, nie nadążam reagować, blondyn wstaje i zaczyna uderzać głową o ścianę. Szybko przykładam dłoń do miejsca, w które celuje, spotykam się z jego czołem, powoli odchylam głowę i drugą ręką odsuwam jego roztrzęsione ciałko od marmuru.
    - Spokojnie, kochanie, spokojnie. Wszystko w porządku. - Takie ataki miewał często. Próbował karać się za każde niepowodzenie, Katina to widziała, ale nie wiedziała jak na to reagować, Corrie nie akceptował siebie, cech, z którymi się urodził, a zachowania nabyte niszczyły go doszczętnie. Bliźniaki bały się brata, bały się, że jest niezrównoważony, a on po prostu był bardzo podatny na opinię innych. To te fale obmywały jego brzegi, kształtowały istnienie, był uzależniony od świata zewnętrznego, bo swojego własnego nie umiał stworzyć, ponieważ wszystkie co płynęło spod jego dłoni było złe i niepoprawne. Szkoda, że nie umiał spojrzeć na siebie tak ja go postrzegam.
    - Źle - duka pokazując mi zeszyt. "D" było dobre, miało ładną pętelkę i przyjazby brzuszek, a nawet tam widział demony swoich urojonych wad. Corrie tworzył w wyobraźni stworzenie, które było wadą, nazywał je i rozmawiał z nim. Szeptał, czasem krzyczał, nazwał swoje lęki, dał im ciało, jakby myślał, że kiedy utożsami to co boli, łatwiej to zwalczy, pokona te niedoskonałości. Ale to nie realne, każdy ma wady, a jego problemy i kompleksy nie istniały, więc aby je pokonać musiałby zwalczyć sam siebie...
    - Corrie, spróbujemy jeszcze raz. - Podaję mu nową kartkę i długopis, chwytam jego dłoń w swoją i powoli prowadzę po niebieskich liniach tworząc literkę. Jest ładna, taka nasza.
    - Mogę sam ?
    - Oczywiście, tylko spokojnie. - Tak wyglądała codzienność, chroniłam brata, walczyłam o jego duszę z demonami urojonych wad, chroniłam go w zasadzie przed samym sobą.



***


  Mimo jego chwilowej nieobecności, nadal czułam jego macki, które oplotły się wkoło i uniemożliwiały mi jakiś konkretny ruch. Zamknął mnie we własnym ciele, zapuszkował wszystkie demony w głowie. Było im tam za ciasno, piekliły się, szarpały, ale dopóki były tylko mgłą jedyne co mogły zrobić to ujadać na duszę, kiedy próbowała uciec od serca, od ciała, kiedy próbowała  owionąć moje ciało pustką, uśpić na wieczność. Przynajmniej nie wyrządzały krzywd innym, niszczyły moje wnętrze, tworzyły więzienie, z którego nie sposób uciec. Dlatego niezależnie gdzie byłam, nadal byłam jego, pod jego dłonią, topiłam się w jego słowach tak, że czasem nie wiedziałam już czy to on do mnie mówi, czy to wspomnienia ze zdarzeń minionych huczą w głowie. Więzienie inne, ale cela wciąż ta sama ...
 Pamiętam jak w dzieciństwie pod nieobecność mamy chodził ze mną do łazienki, musiałam się przy nim kąpać i jakiekolwiek cenzurowanie ciała było niedozwolone. Ta zabawa skończyła się dopiero dwa lata temu. Dopiero po jakimś czasie odkryłam, że podglądał mnie przez dziurkę od klucza, bo za drzwiami, poza zasięgiem mojego wzroku mógł się spokojnie masturbować, po tym incydencie zatykałam szparę papierem toaletowym, ale nie przyniosło to zamierzonych efektów. Wpadł wtedy w furię i bił mnie tak mocno i zajadliwie, że przez tydzień nie zjawiłam się w szkole przez opuchnięcia i siniaki. Mama była akurat wtedy u babci, ale jeśli wróciłaby wcześniej ojczym miał przygotowaną wymówkę, której każdy najdrobniejszy element musiałam wkuć na blaszkę.
Niejednokrotnie zaglądał do mnie wieczorami pod pretekstem ułożenia mnie do snu. Kładł się wtedy obok mnie i wkładał ręce pod bluzkę, żeby móc swobodnie mnie dotykać, dodatkowo okrywał nas kołdrą, aby w razie inspekcji mamy niezauważalnie wysunąć dłonie i udawać, że po prostu mnie tuli.
Gwałty co prawda nie zdarzały się często, bo mama rzadko opuszczała dom na dłużej, ale kiedy już miał szansę nie próżnował. Nie tylko zmuszał mnie do stosunku, ale także narzucał mi zachowania, musiałam brać udział w jego grach z przyjemnością, której oznaki cudem udawało mi się wykrzesać. Byłam dobrą aktorką.
Najbardziej lubił zmuszać mnie do całowania, nie tylko jego ust, ale C A Ł E G O ciała.
Nie cierpiałam tego jeszcze bardziej od gwałtów, bo tutaj to ja wykonywałam czynność, a on tylko się jej poddawał.
Ciężko było mi zaakceptować fakt, że mama żyje i funkcjonuje w błogiej niewiedzy. Gabriele, co prawda kilka razy ją uderzył, ale były to jednorazowe przypadki, za które zawsze przepraszał. Wszyscy uważali go za ideał, za przykładnego męża i ojczyma, który przywiązuje dużą wagę do rodzzinnej więzi, w oczach ludzi był miłym człowiekiem, który organizował imprezy charytatywne i zbórki piniędzy na rzecz potrzebujących. Niestety była to tylka maska pod którą chował prawdziwe oblicze. Lubił pokazywać wszystkim, że jestem jego oczkiem w głowie, że się o mnie troszczy i martwi, często zawoził mnie do i odbierał ze szkoły pod pretesktem pewności, że dotrę bezpiecznie do domu, tak na prawdę w samochodzie zyskiwał kilka cennych sekund wykorzystanie mnie i mojego ciała.
W szkole miałam kilka godzin wytchnienia. Naturalnie, zapisanie mnie do publicznej placówki nie wchodziło w grę, musiałam uczęszcząć do szkoły prywatnej, gdzie podstawowym elementem był mundurek, krótka spódniczka, zakolanówki, koszula i krawat były nieodzownym elementem dni stacjonarnych. Ojczym uwielbiał mnie w nim oglądać. Kiedy się schylałam miałam pośladki na wierzchu, często wtedy mnie klepał lub po prostu dotykał. I jedno i drugie było wstrętne.


KONIEC

Witajcie, aniołki. Dzisiaj nieco dłużej niż ostatnio choć w tym rozdziale nic takiego się nie dzieje. Niestety tak być musi. Fabuła dopiero nabierze tempa, póki co na razie zaznajamiam was z wątkami, przedstawiam wam konkretniej sytuacje naszych głównych bochaterów, ale już nie długo ruszymy pełną parą. 
Zdradzę wam, że możecie się spodziewać bardzo namiętnego romansu Femiły, gdyż do tego nam najbliżej. Dwie pozostały pary będą później, gdyż miłość zacznie u nich uderzać nie w to miejsce, ale wszystko się w końcu rozwiąże.
Kochani, wiadome było, że ten dzień nadejdzie. Finał " Violetty ". Smutny fakt. Powinnam tu strzelić jakąś wzruszającą notkę podsumuwującą minione sezony, ale nie potrafię. 
Njagorsze w tym wszystkim jest to, że powód dla którego wsyzscy jesteśmy tutaj, w blogsferze, przepraszam, główny powód, znalazł swój kres. Obawiam się trochę, że koniec serialu zwieńczy historię na niektórych blogach, aczkolwiek staram się być dobrej myśli. 
Cóż, perełki, bardzo, ale to bardzo dziękuję za wyświetlenia, których jest na prawdę sporo. Dziękuję wam, że tu zaglądacie. Jesteście wspaniali.


http://ask.fm/Hope_Nadziejaaa

Archiwum